wtorek, 2 lutego 2016

W poszukiwaniu metalowej biblioteki System tuneli i jaskiń rozciągających się pod Ekwadorem i Peru przechowuje w sobie rzekomo starożytne skarby, w tym dwie biblioteki, z których jedna zawiera metalowe księgi, zaś druga kryształowe tablice przechowujące wiedzę przeznaczoną dla przyszłych pokoleń. Nie wiadomo, kto jest jej twórcą ani dlaczego ukryto ją w tak niedostępnym miejscu. Mimo to znaleźli się ludzie, którzy dzięki przychylności miejscowych Indian strzegących dostępu do podziemnej struktury, mieli szansę ujrzeć ów cud na własne oczy. W oparciu o ich relacje na poszukiwania metalowej biblioteki i jej tajemnic wyruszyło wiele osób, jednak jak zwykle na drodze ku jednemu z potencjalnie największych odkryć współczesności stanęło wiele przeszkód… Stara prawda mówi, że nie liczy się to, co się umie, ale kogo się zna. W 1973 roku Erich von Däniken, będący u szczytu popularności po wydaniu „Rydwanów Bogów” ogłosił, że dotarł do gigantycznego podziemnego systemu tuneli rozciągającego się pod Ekwadorem, który jak mu powiedziano, ciągnie się dalej ogarniając cały kontynent. Miał być to jasny dowód na to, że przodkowie współczesnych ludzi byli nie tylko wysoce zaawansowani technicznie, ale być może pochodzili nawet z innej planety. Wewnątrz tej ogromnej struktury, w miejscu, które dziś zamieszkują prymitywne plemiona, znajdować się miała biblioteka, której księgozbiór wykonany był z metalu. Cała historia koncentrowała się wokół Janosa „Juana” Moricza – argentyńsko-węgierskiego przedsiębiorcy i arystokraty, który twierdził, że odkrył korytarz, w którym zlokalizowana była biblioteka. W pisemnym oświadczeniu datowanym na 8 lipca 1969 roku mówił on o spotkaniu, jakie odbył z prezydentem Ekwadoru, dzięki któremu zyskał pełne prawa do kontroli nad odkryciem, jeśli tylko byłby w stanie udokumentować istnienie sieci tuneli poprzez ich sfotografowanie oraz relację kolejnego niezależnego świadka. Na temat wyprawy Moricza rozpisywały się gazety. Juan Moricz W 1972 roku Moricz spotkał się z von Dänikenem pokazując mu sekretne wejście, przez które mógł on dostać się do dużej sali stanowiącej część kompleksu. Prawdopodobnie Däniken nigdy nie zobaczył biblioteki na własne oczy, przebywając jedynie w korytarzach. Opis tego zawarł w swej książce pt. „Złoto bogów”: „Były one czasem węższe, czasem szersze. Ściany były tak gładkie, że wydawało się, jakby były polerowane. Ich stropy były płaskie i czasami zdawało się, że pokrywa je pewnego rodzaju okładzina… Moje wątpliwości związane z istnieniem podziemnych tuneli zniknęły jak gdyby za dotknięciem magicznej różdżki i jednocześnie poczułem się niezwykle szczęśliwy. Moricz rzekł, że korytarze, przez które przechodziliśmy rozciągają się na setki mil pod terytorium Ekwadoru i Peru.” Wkrótce jednakże odkrycie pretendujące do miana jednego z największych w dziejach pokazało swą ciemniejszą stronę. Niemiecki „Der Spiegel” oraz „Stern” przeprowadziły rozmowy z Moriczem, z których wynikało, że nigdy nie odwiedził on tuneli z Dänikenem. Podkopało to wiarygodność szwajcarskiego pisarza (choć niektórzy twierdzą, że i tak nie było już co podkopywać), przyczepiając do niego łatkę kłamcy. Dla wielu był to kolejny dowód na to, że Däniken był zręcznym mistyfikatorem. Nikt nie wskazał jednak na fakt, że jeśli Szwajcar kłamał, z pewnością nie pozostawiłby tak jasnych wskazówek prowadzących do Moricza. Ten orzekł z kolei, że nie może wyjawić tożsamości swych informatorów, zaś niemieckie magazyny nie dowiedziały się w całej sprawie wiele. Mimo to wydawało się, że coś nie tak jest raczej z Moriczem, który tak destrukcyjnie wpłynął na Dänikena i od którego piętna nigdy nie udało mu się uwolnić. W całej historii znajduje się wiele dziwacznych aspektów. Po pierwsze, Moricz zaprzeczał, aby odwiedził tajemnicze tunele z Dänikenem, choć nie miał żadnych wątpliwości, co do ich istnienia. 19 marca 1973 roku „Der Spiegel” opublikował rozmowę z Moriczem, w której padły następujące słowa: Der Spiegel: W jaki sposób odkrył pan bibliotekę? Moricz: Ktoś mnie tam zaprowadził. Der Spiegiel: Kim więc był przewodnik? Moricz: Nie mogę powiedzieć. Na koniec Moricz wyznał, że biblioteki strzec miało jedno z plemion. Mówiąc krótko, Moricz mówił Dänikenowi o odkryciu tuneli, a następnie rzekomo mu je pokazał. Następnie przyznał, że sam udał się tam w towarzystwie osoby, której tożsamości nie może zdradzić, jednak zaprzeczył, że zabrał tam pisarza. Logiczny wniosek zdawał się wskazywać na to, że Moricz rzeczywiście pokazał coś Dänikenowi, jednak zdając sobie sprawę, że za pośrednictwem książki wszyscy dowiedzieli się, że to zrobił, co z kolei mogłoby wiązać się z konsekwencjami, jakie Moricz ponieść mógł ze strony przedstawicieli plemienia strażników biblioteki tym bardziej, że poproszono go, aby nikomu więcej nie mówił o wizycie w sieci tuneli. Mały krok dla Armstronga, wieli krok dla ludzkości Do 1975 roku wiele rzeczy uległo zmianie. Ponieważ Däniken boleśnie odczuł skutki spotkania z Moriczem, raczej nikt nie zamierzał iść w jego ślady. Okazało się jednak inaczej. Na arenę wydarzeń wkroczył Neil Armstrong – pierwszy człowiek na Księżycu, który chciał zmienić status quo, jaki zapanował w sprawie metalowej biblioteki. Stanley (Stan) Hall przeczytawszy książki Dänikena próbował zaprzyjaźnić się z Moriczem. Gdy mu się to udało, ten potwierdził mu, że rzeczywiście spotkał się ze Szwajcarem w 1972 roku i zabrał go do Guayaquil Cuenca, gdzie spotkali się z ojcem Carlosem Crespim – właścicielem kolekcji enigmatycznych przedmiotów. Ponieważ możliwości czasowe Dänikena były ograniczone, zamiast „prawdziwej lokalizacji” pokazano mu jedynie niewielką jaskinię w odległości pół godziny drogi od miejscowości, która to miała być połączona z siecią tuneli. Sprawa ta rzuciła trochę światła na kontrowersje na linii Moricz – Däniken, jednak niewiele powiedziała o głównym celu poszukiwań – metalowej bibliotece. Armstrong w jaskini Tayos Gdzie mogła się ona znajdować? Ekspedycja Moricza w 1969 roku zapuściła się do Cueva de los Tayos, która według niego miała być jaskinią prowadzącą do metalowej biblioteki. Jednakże wówczas nie znaleziono jej. Wskutek tego Hall zdecydował się zorganizować ekwadorsko-brytyjską grupę, której zadaniem miała być czysto naukowa eksploracja jaskini Cueva de los Tayos. Zaplanowana na 1977, ale rozpoczęta rok wcześniej wyprawa zbiegła się z postępującą degradacją wiarygodności Dänikena związaną ze sprawą Moricza, którego wsparł Hall. Spowodowało to, że przez następnych kilkanaście lat Szwajcar podchodził do niego z dystansem, jednak później obaj panowie zrozumieli, że są raczej pokrewnymi duszami, nie zaś śmiertelnymi wrogami. Hall chciał osadzić całą sprawę w pewnych ramach. Jeśli metalowa biblioteka rzeczywiście istniała, pierwszym krokiem było wykonanie mapy tego miejsca. Był to główny i jedyny cel tej ekspedycji porzucającej nadzieje na odnalezienie skarbu. W trwającą trzy tygodnie wyprawę do jaskini Hall włożył całą swą wiedzę. Brytyjsko-ekwadorskie przedsięwzięcie wsparte zostało przez grupę geologów, botaników, jak i specjalistów z innych dziedzin. Jednak co dalej z Neilem Armstrongiem? Jak ujął to Stan Hall, ekspedycji potrzeba było „honorowego członka”. Początkowo wysunięto kandydaturę księcia Karola, który właśnie zyskał tytuł naukowy z archeologii, jednakże potem pojawiła się idea zaangażowania w sprawę Armstronga, który w odpowiedzi na zaproszenie napisał, że „jest bardziej niż chętny do udziału w wyprawie. Ekspedycja stanie się wydarzeniem wpływającym na całe jego dalsze życie.” 3 sierpnia 1976 roku w systemie korytarzy znalazł się Neil Armstrong. Metalowej biblioteki nie udało się odnaleźć, ale nawet ojciec Crespioficjalnie jej nie poszukiwano. Jeśli jednak doszłoby do tego, wydarzenie to zmieniłoby nasze poglądy na temat historii i pochodzenia człowieka, zaś Armstrong wykonałby drugi z ważnych dla ludzkości kroków. Ekipie udało się skatalogować 400 nowych gatunków rośli, jak też odkryć we wnętrzu jaskini komorę grobową, w której ciało spoczywało w pozycji klęczącej. Komorę datowano na rok 1500 p.n.e. uznając ponadto, że w czasie przesilenia letniego słońce oświecało grobowiec. Tak też historia, która miała poszukiwać dowodów na teorię o starożytnych astronautach dotknęła astronauty, ale całkiem ziemskiego i współczesnego. Trzecia osoba Wszystko kręciło się wokół osoby Juana Moricza, jednak to nie on powinien znajdować się w epicentrum. Od 1969 do 1991 roku, kiedy zmarł, nie udało mu się odnaleźć metalowej biblioteki. Jednak to, że Moricz nie był pierwszym człowiekiem, który mówił o niej jest jasne a ponadto wynika z uwag Dänikena. W wywiadzie „Der Spiegela” z 1973 roku Moricz potwierdził, że nieznana bliżej osoba pokazała mu jaskinie. O kogo chodziło? Po śmierci Moricza, Hall zdecydował się na odnalezienie owej „trzeciej osoby”, która zawieruszyła się gdzieś w mroku dziejów. Oprócz imienia i nazwiska, Petronio Jaramillo, Hall nie posiadał żadnych informacji. - W 1991 umarł Moricz – mówi Hall. Miałem imię i książkę telefoniczną, ale w samym Quito było strasznie wielu Jaramillów. Ostatecznie udało mi się trafić na jego ślad, a właściwie jego matki. Był wrzesień 1991 roku, kiedy przekazała mi ona numer telefonu do swojego syna. Zadzwoniłem. Powiedział mi, że nasze ścieżki zeszły się dopiero po 16 latach. Pragnął się ze mną spotkać i powiedział, że potrzebuje na to trzech dni. Jaramillo potwierdził, że po przybyciu Moricza do Guayaquill w 1964 roku, spotkał się on z dr Gerardo Peną Matheusem, któremu opowiedział swą teorię dotyczącą roli ludu węgierskiego w budowaniu niemalże każdej cywilizacji. Dzięki wsparciu znajomych, Andresa Fernandez-Salvador Zaldumbide’a oraz Alfredo Moebiusa, Moricz spotkał się z Jaramillem i od tej pory jego historia była już z nim związana. Hall bezskutecznie próbował przez inne osoby skontaktować się z nim już od 1975 roku, jednakże możliwe stało się to dopiero po śmierci Moricza. Obaj panowie doszli wkrótce do wniosku, że to Moricz skupił uwagę poszukiwaczy na Cueva de los Tayos, która nie była jednak miejscem, z którego dotrzeć można było do metalowej biblioteki. Z drugiej jednak strony, gdyby nie on, nikt nie usłyszałby o tej historii. Z kolei największym marzeniem Halla było, aby móc cofnąć się w czasie i znaleźć się przy jednym stole z Moriczem i Jaramillo. Kiedy Hall pokazał Moriczowi manuskrypt opisujący ich wyprawę z 1976, ten szczerze oświadczył, że nigdy już tam nie wróci. Tak zakończyła się ich przyjaźń, ale dopiero po 1991 roku Moricz zrozumiał, że w manuskrypcie pada nazwisko Jaramillo. To właśnie tego nazwiska Moricz nie chciał ujawniać i potwierdził to w wywiadzie z 1973 roku. Był on jednocześnie niezwykle uparty i lojalny, jednakże w kwestii dokonania odkrycia stulecia, a nawet odkrycia wszechczasów, był z pewnością nieodpowiednim człowiekiem na nieodpowiednim stanowisku. Podziemne skarby Jaramillo i Hall zaprzyjaźnili się, jednakże obaj byli zgodni co do tego, że Hall nie tak szybko pozna miejsce, gdzie kryta jest metalowa biblioteka. Mimo to znacznie chętniej mówił o jej zawartości oraz innych szczegółach, o których chciał wiedzieć Hall. Od Jaramilla dowiedział się on zatem prawdziwej historii biblioteki z Tayos, która nie była związana zupełnie z jaskinią o podobnej nazwie, Cueva de los Tayos. Jaramillo mówił, że bibliotekę odwiedził w 1946 roku, gdy miał 17 lat. Pokazał mu ją jego wuj nazwyany „Blanquito Pelado” (i którego prawdziwe personalia nie są znane). Był on najwyraźniej w bardzo dobrych stosunkach z miejscową populacją Shuarów, którzy wyjawili mu swój sekret w zamian za dobro i uprzejmość, jaką wykazał w ich kierunku. Jaramillo odwiedził potem system tuneli jeszcze co najmniej raz. Przy tej okazji widział „bibliotekę” składającą się z tysięcy wielkich metalowych ksiąg ustawionych na półkach, z których każda ważyła co najmniej 20 kilogramów. Każda strona zawierała na sobie ideogramy, wzory geometryczne oraz inskrypcje. Była też druga biblioteka składająca się z mniejszych gładkich i przezroczystych (najprawdopodobniej kryształowych) tabliczek. Znajdowały się tam ponadto pokryte złotem figury zwierząt i ludzi (niektóre osadzone na masywnych cokołach), ponadto metalowe sztaby o różnych kształtach, jak i zapieczętowane „drzwi” (najprawdopodobniej grobowce), pokryte szeregiem drogocennych kamieni. Był tam również rzekomo znacznych rozmiarów sarkofag wykuty z przezroczystego materiału, w którym spoczywało pozłacane ciało wysokiego człowieka. Mówiąc krótko, jedno z południowoamerykańskich plemion strzec miało tajemnicy skarbu, który ukryto chcąc zachować go dla potomnych w oczekiwaniu na nadchodzący kataklizm. Przy jednej z okazji Jaramillo zdjął z półek siedem ksiąg chcąc przejrzeć ich zawartość, jednakże nie mógł potem odstawić je z powrotem na swe miejsce z racji ich wagi. Były także zbyt ciężkie, aby wynieść je na zewnątrz. Mimo wszystko, Jaramillo nigdy nie dostarczył jakichkolwiek dowodów fizycznych potwierdzających jego opowieści, co może ponadto wskazywać, dlaczego nie wychylał się ze swymi historiami, pragnąc zachować anonimowość. Hall pytał go, dlaczego nie wykonał wówczas zdjęć, jednak „odparł on, że i tak nie byłby to dowód na nic”. Prawdą jest, że inne odkrycia, tak jak słynna Jaskinia Burrowsa z USA, gdzie spoczywają rzekome szczątki afrykańskiego władcy, wraz z wieloma cennymi złotymi przedmiotami udowodniła, że widzieć wcale nie oznacza wierzyć. Jaramillo twierdził jednak, że w jednej z ksiąg ukrytych w metalowej bibliotece zostawił swe inicjały, co w przypadku jej odkrycia mogłoby zweryfikować jego historie. Plany i przeszkody, blaski i cienie Jaramillo i Hall połączyli swe siły chcąc sprawdzić, czy metalowa biblioteka może ujrzeć światło dzienne. Jeden z nich znał bowiem miejsce, gdzie ona się znajduje, zaś drugi miał doświadczenie w organizowaniu podobnych ekspedycji. Na samym początku skontaktowali się oni z wieloma ambasadorami i innym przedstawicielami świata polityki, potem zaś nauki. Plan zakładał, że Jaramillo wskaże im odpowiedni teren, gdzie przez trzy lub cztery miesiące (w czasie pory suchej) prowadzić będą badania, zaś po odkryciu biblioteki skatalogują zawartość sprawdzając ponadto, czy nic nie zostało zrabowane. Wszystko miało pozostać na swoim miejscu, zaś skutkiem wyprawy miał być jedynie report z dalszymi zaleceniami. W 1995 roku pojawiły się jednak pierwsze przeszkody wraz z tym, jak peruwiańskie samoloty zbombardowały ekwadorską bazę wojskową. W 1997 roku Hall próbował promować swą wyprawę na jednej z głównych konferencji antropologicznych, po czym skontaktowało się z nim 6 zainteresowanych sprawą naukowców. W tym samym roku w Ekwadorze doszło do zmiany rządów, ale nie poprawiło to sytuacji Halla, który uznał, że jego rodzina nie może żyć w nowej rzeczywistości politycznej. Wkrótce powrócili do Szkocji. Mimo to miało to nie zaszkodzić ekspedycji. W 1998 roku stało się jednak coś, co znacznie bardziej pokrzyżowało plany Halla. Z rozmowy telefonicznej z matką Petronia Jaramillo dowiedział się, że jego przyjaciel został zamordowany. Nie wiadomo, czy mogło to mieć związek z planowanymi przedsięwzięciami. Mimo to w Południowej Ameryce życie nie jest tak cenne, jak w świecie zachodnim i zdaje sobie z tego sprawę każdy, kto odwiedził ten rejon świata. Motywem zabójstwa był jednak prawdopodobnie rabunek, gdyż w dniu śmierci Jaramillo miał ze sobą sporą sumę pieniędzy. Napastnik zaatakował go na ulicy niedaleko domu, być może zatrzymując swym czynem wyprawę, która mogła mieć dla świata przełomowe znaczenie. Wydaje się zatem, że los pozwolił dwóm mężczyznom wreszcie spotkać się, ale wspólne przedsięwzięcia nie były im pisane. Szukać, szukać, szukać Nie żył już zarówno Moricz, jak i Jaramillo. Hall przekroczył z kolei sześćdziesiątkę. Czy miał sam na własną rękę szukać metalowej biblioteki? Hall nie był przecież poszukiwaczem skarbów. Podkreślał, że region, gdzie jest ukryta jest jak El Dorado. Choć księgi nie były wykonane ze złota (a prawdopodobnie z miedzi, bowiem Jaramillo widział na nich zielonkawy nalot), znacznie więcej było go poza miejscem ukrycia biblioteki. Sam Moricz pojawił się w regionie z racji koncesji na wydobycie złota, lecz jego zainteresowanie metalową biblioteką nie wiązało się już z jej materialną wartością, a raczej historycznym znaczeniem. Jednakże wciąż wszelkiego rodzaju poszukiwacze skarbów starali się dotrzeć do jaskini. Pino Turolla skontaktował się z Jaramillem już w latach 60-tych ub. wieku dzięki tym samym kręgom, poprzez które dotarł doń Moricz. Turolla był ogarnięty obsesją na temat Hali zapisków z proroctw Cayce’ego zaś metalowa biblioteka stanowić miała niepodważalny dowód na nieomylności profety. Mimo to postawa Turolli oraz naciski stosowane na Jaramillę w celu ujawnienia lokalizacji biblioteki spowodowały jego późniejszą niechęć do współpracy z innymi. Turolla poszukiwał jej w pobliżu Cueva de los Tayos i podobnie jak Moricz wrócił z pustymi rękoma. Najbardziej aktywny na polu poszukiwań był współczesny Indiana Jones, Stan Grist, który znał nie tylko Moricza, ale także jego towarzysza Zoltana Czellara, który z kolei dobrze znał Halla. W 2005 roku Grist pisał: „Jestem obecnie na etapie negocjacji z Shuarami zamieszkującymi okolice Cueva de los Tayos, których zgoda jest wymagana na wejście i eksplorację jaskiń. Na najbliższe miesiące planuję ekspedycję w poszukiwaniu sekretnego wejścia do jaskini, z którego dojść można również do słynnej biblioteki. Wiele ludzi dostawało się tam z dobrze znanego pionowego otworu znajdującego się w pobliżu zbocza góry, jednakże sam uważam, że dotarcie stamtąd do biblioteki jest niemożliwe. Sekretne wejście ukryte jest pod wodą.” Hall w odpowiedzi na słowa Grista odparł, że „Jaramillo zawsze twierdził, że wejście ukryte jest pod wodami rzeki, ale nie tej w pobliżu jaskini, ale w rzece Pastaza”. Choć Hall nigdy nie poznał dokładnej lokalizacji biblioteki, po śmierci Jaramilla zorganizował wyprawę wraz z jego synem, Mario, starając się połączyć elementy jego i swojej wiedzy. Wyprawa zakończyła się jednak jeszcze przed dotarciem do miejsca. W maju 2000 roku Hall powrócił do planów. Zaznaczony na zdjęciu kwadrat wskazuje prawdopodobną lokalizację wejścia do sieci tuneli prowadzących do metalowej biblioteki - Gdy przygotowaliśmy się do ekspedycji w latach 90-tych, przy omawianiu tematu odnośnie sprzętu do nurkowania Petronio mówił, że jeśli wejście do kompleksu tuneli rzeczywiście ukryte jest pod wodą, niekoniecznie oznacza to, że możemy tam się dostać – mówił. Hall odwoływał się do wykonanych z powietrza map oraz wiedzy o budowie geologicznej terenu mówił, że sieć tuneli odkryta została dzięki trzęsieniu ziemi. Następnie zostały one wykorzystane do zainstalowania tam biblioteki. Potrzeba współpracy Co stało się potem? Hall miał 64 lata, kiedy po raz ostatni zawitał w region, gdzie miała leżeć biblioteka. Gdy miał 68 lat doszedł do wniosku, że prawdopodobnie nigdy nie zobaczy ostatecznego rozwiązania całej sprawy. Mimo wszystko, nie uznawał wszystkiego za swój własny dorobek i nie chciał popełniać tych samych błędów, co Moricz. 17 stycznia 2005 poinformował on ekwadorski rząd o miejscu, które odpowiada opisom Jaramilla odnośnie lokalizacji biblioteki wyrażając nadzieję, że pewnego dnia wyruszy tam kolejna ekspedycja. Mimo wszystko, dokładna wiedza co do lokalizacji, niekoniecznie oznacza, że odnalezienie biblioteki będzie łatwe. Hall uznał, że sama zmiana stylu i podejścia ludzi do współpracy zająć może całe dziesięciolecia. Twierdził, że ekspedycja z 1976 roku doszła do skutku jedynie dzięki temu, że u władzy znajdowała się wówczas wojskowa junta, a „demokratyczny rząd nie dopuści do zorganizowania jakiejkolwiek ekspedycji”. Najważniejszym czynnikiem jest zatem współpraca i otwartość. Zbyt wiele osób próbowało użyć biblioteki jako dowodu na wsparcie swych własnych teorii, w których przewijali się kosmici, podbijający świat Węgrzy czy Edgar Cayce i jego Komnata zapisków. Być może dlatego wszystkie misje spalały na panewce. My zaś powinniśmy pozwolić, aby legendarna biblioteka mówiła sama za siebie, gdyż odpowiedź na to, kto i dlaczego ją stworzył znajdziemy w niej samej. Przecież to w końcu biblioteka… http://infra.org.pl/historia-/zakazana-archeologia/670-w-poszukiwaniu-metalowej-biblioteki-
Jaskinia Burrowsa: Afrykańskie złoto w USA W 1982 roku, Russel Burrows odkrył w amerykańskim stanie Illinois jaskinię przechowującą rzeczy, które mogły zmienić historię świata. Wewnątrz natrafił on na miejsce pochówku władcy i przedmioty wskazujące, że zarówno on, jak i lud, który je stworzył, przybyli z Afryki... Czy król Mauretanii przybył do Ameryki Płn. w I wieku naszej ery, przekraczając ocean na kilkanaście wieków przed Kolumbem? Jaskinia, którą rzekomo odkrył w roku 1982 Russell Burrows, zawierała złote i kamienne obiekty, szczątki ludzi oraz złoty sarkofag, który łączy się z mauretańskim królem Jubą II. Historia Jaskini Burrowsa mówi więcej o zachowaniu człowieka, aniżeli o archeologii. Jest to historia rzekomej jaskini przechowującej grobowiec afrykańskiego króla, jaki dotarł do Ameryki Północnej w I w. n.e. i o kontrowersji wokół znalezionych tam przedmiotów. Każde odkrycie niesie za sobą pewne niebezpieczeństwa. Wedle pierwszej wersji naszej historii, Russell Burrows przypadkowo odkrywa wzdłuż biegu Little Wabash River w pobliżu swego rodzinnego Olney w stanie Illinois, jaskinię. Jest rok 1982. Poszukując porzuconych pozostałości archeologicznych, odnajduje płytką pieczarę, która wiedzie do podziemnego korytarza, którego to nikt nie spodziewałby się znaleźć na wiejskich obszarach stanu Illinois. Wzdłuż korytarza znajdowały się olejne lampy, sufit zaś czarny był od dymu. Długi na 150 m tunel posiadał po drodze kilka komnat, choć tego, co odkrył, Burrows nie chciał ujawnić. Wedle drugiej wersji, w 1982 r. Burrows obmyślił oszustwo twierdząc, iż odkrył grobowiec, starając się następnie sprzedać kilka kamiennych obiektów, jakie sam wykonał wzorując się na książkach. Tak zwana Jaskinia Burrowsa znana jest ze swej dużej liczby rzeźbionych kamieni, często noszących oblicza postaci przypominających Afrykańczyków, Egipcjan czy Europejczyków lub nawet rdzennych mieszkańców Ameryki. Na pierwszy rzut oka wyglądają siermiężnie, niczym dzieło amatora lub też rzemieślnika, który niedbale wykonał swą pracę, gdy zbliżał się termin. Co więcej, wstępne analizy pisma znalezionego na kamieniach wskazały na mieszaninę, jeśli nie miszmasz różnorakich stylów, słów i języków, które następnie archeolodzy oraz lingwiści szybko okrzyknęli „oczywistym fałszem” („oczywisty” to słowo preferowane przez naukowców, jakiego używają do podkreślenia tego, co mogą odrzucić jako jawną mistyfikację, choć amatorzy dają się temu zwieść). Już w 1983 r. Burrows w miejscowym sklepie ze starociami wystawił małą kolekcję przedmiotów, jednakże jeśli stworzyłby całą kolekcję, jasne jest, że byłoby ich tak dużo, że nie pozbyłby się nigdy wszystkich. Co więcej, aż do 1997r. on lub ktokolwiek inny, nie zrobił na kamieniach pieniędzy. Jeśli Burrows chciał wzbogacić się na tworzeniu tych przedmiotów, jego podstęp był z pewnością źle przeprowadzony. Jaskinia jest jednakże czymś więcej niż tylko zbiorowiskiem rzeźbionych kamieni. Burrows prawdopodobnie odnalazł i odkrył wiele złotych przedmiotów. Te wyglądają na autentyczne i noszą tę samą mieszankę pisma. Można jedynie zastanawiać się, dlaczego Burrows do przeprowadzenia swego fałszerstwa użył tak kosztownego materiału jak złoto. Jeśli to prawda, to istnieją nawzajem się wykluczające teorie dotyczące tego złota. W pewnym momencie Burrows oświadczył, że pewna jego część została przetopiona, a następnie sprzedana. Szwajcarski pisarz Luc Bürgin twierdzi, iż Burrows usunął znaczną ilość złota, przetopił je, a następnie sprzedał, deponując uzyskaną sumę w wysokości 15 mln dolarów na kontach banków szwajcarskich. Jeśli jest to prawda, Burrows w rzeczywistości położył swe ręce na wielkiej ilości złota i zdecydował się sprzedać je za wartość pieniężną kruszcu, nie zaś wartość archeologiczną. Inni z kolei twierdzą, że Bürgin otrzymał ową informację od znajomego badacza, a na potwierdzenie swych przypuszczeń nie posiada żadnych dowodów. Niektórzy sceptycy twierdzą, że „złoto” nie istniało nigdy, to znaczy nie było nigdy przez nikogo widziane. Nie jest to prawdą, gdyż niektórzy badacze na początku je widzieli. Pokazano mi kolorowe fotografie Burrowsa ukazujące przedmioty najprawdopodobniej wykonane ze złota. W moim posiadaniu wciąż znajduje się kilka z tych zdjęć. Inni krytycy utrzymują, że „złoto” było innym metalem pokrytym złotą farbą, aby uczynić przedmioty bardziej realistycznymi. Jeśli mają rację, Burrows stworzył te przedmioty, ażeby oszukać archeologów, naukowców-amatorów oraz media i nie powinien dopuścić nigdy do jakiegokolwiek bezpośredniego kontaktu z nimi lub ich zbadania. Mogłoby to znaczyć także, iż nigdy nie rozpatrywałby on złotych przedmiotów jako sposobu na zarobienie szybkich pieniędzy. Krótko mówiąc, wniosek nie odpowiada innym argumentom sceptyków, jakoby Burrows starał się zarobić na swym fałszerstwie pieniądze. ZŁOTY SARKOFAG I SZCZĄTKI CZŁOWIEKA Jeśli ta historia jest prawdziwa, to Burrows odkrył w pierwszej krypcie ludzki szkielet, należący do mężczyzny. W drugiej komnacie znajdowały się nosze pogrzebowe wraz ze szczątkami kobiety oraz dwojga dzieci. Na żebrach kobiety, w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce, leżał złoty grot włóczni. Czaszki dzieci nosiły ślady perforacji. Znalezisko sugerowało, iż kobieta oraz dzieci zamordowani zostali w czasie, gdy zmarł jej małżonek. W sumie znajdowało się tam 12 krypt. Środkowa komnata, zawierająca złoty sarkofag, przysłonięta była kamieniem, który trzeba było odsunąć. Pomieszczenie, włączając sufit, było udekorowane, wszędzie zaś widoczny był marmur. Złoty sarkofag znajdujący się wewnątrz kamiennego grobowca, przywodził na myśl formę pochówku praktykowaną w Egipcie, wykazując ten sam styl przybrania włosów, a także skrzyżowania ramion. W rękach zmarłego znajdował się symbol anch („crux ansata” lub „krzyż egipski" - w mitologii egipskiej hieroglif oznaczający życie, któremu nadano magiczne znaczenie, później jedna z form krzyża). Mówi się, iż Burrows zdołał dostać się do sarkofagu zauważając następnie, że zawiera on szczątki człowieka wraz z pośmiertną maską, najprawdopodobniej także egipskiego pochodzenia. Choć sarkofag był bezcenny, w porównaniu z sarkofagiem Tutenchamona, nie mógł zostać usunięty z jaskini przez Burrowsa oraz pomagającego mu szwagra. Co więcej, Burrows zastanawiał się, czy w wyniku naruszenia miejsca spoczynku zwłok znalezionych w jaskini lub też ewentualnego sprzedania znalezionych tam przedmiotów, czekać go może postępowanie karne. Sceptycy rzadko odnoszą się do tej części historii, gdyż twierdzą, że jeśli nigdy nie było żadnej jaskini, stąd też nie było i sarkofagu i znalezionego tam szkieletu. REAKCJE NA ODKRYCIE Załóżmy, że jaskinia istnieje, aby przekonać się jak daleko posunąć się mógł w jej eksploracji Burrows. Jego sytuacja była niezwykle złożona: nie był on w zupełności przygotowany na takie znalezisko (bo któż byłby?), a jego ryzykanctwo nie pomagało w sytuacji, gdzie cierpliwość była cnotą. 27 lipca 1984 r. miejscowa gazeta „Olney Daily Mail”, opublikowała krótki artykuł identyfikujący Burrowsa jako odkrywcę jaskini, podając jednak mało informacji za wyjątkiem wzmianki: „uniwersytet (z jakim był on w kontakcie), najprawdopodobniej w przyszłym roku rozpocznie wykopaliska. W tym czasie podanych zostanie więcej informacji.” Choć Burrows szukał pomocy w świecie naukowym, spotkała go z jego strony niejednoznaczna reakcja. Wkrótce potem do jego drzwi pukać zaczęli „archeolodzy-amatorzy”, z których każdy niemalże natychmiast chciał obejrzeć jaskinię. Przypominało to sytuację osoby ze złamaną kończyną, którą każdy pyta, czy może zobaczyć lub podpisać się na jej gipsie. W pewnym momencie osoba mówi „nie”, ponieważ zdaje się jej, że nikt nie jest zainteresowany nią, a jedynie gipsem. Burrowsowi zdawało się, że zainteresowanie wszystkich skupiło się na jaskini i nie mieli oni jakiegokolwiek uznania dla jego własnych potrzeb, często nawet nie pytając o nie. Osoby wykazujące tą postawę, odchodziły stamtąd rozczarowane i urażone, ponieważ Burrows odmawiał współpracy, toteż często podnosiły się kpiące głosy. Niektórzy uważali nawet obecność Burrowsa za drugorzędną. Próba zareklamowania jaskini miała miejsce w 1994 r., gdy Harry Hubbard oraz Paul Kelly stwierdzili, że starożytny alfabet znaleziony na kamieniach jest kombinacją łacińskiego i etruskiego pisma. Inskrypcje ujawniły, jak twierdzili, że w Illinois pochowany został Aleksander Wielki. Tym, co odróżniało Hubbarda i Kellego od głosicieli przeciwnych teorii, były ich ataki na każdego, kto się z nimi nie zgadzał. Twierdzono także, że zdawali się oni „spędzać więcej czasu na poszukiwaniu sponsorów i sprzedaży filmów domowej roboty”. Nie potrzebowali Burrowsa, bo zdecydowali się odnaleźć grobowiec sami. Byli oni typowymi przykładami spośród całej grupy osób, które starały się wykorzystać jaskinię do zdobycia korzyści majątkowych, sławy lub potwierdzania swych teorii, najczęściej łącząc to wszystko w jedną zabójczą miksturę. Russel Burrows W kategorii „teorii”, znajduje się też Joseph P. Mahan, autor wydanej w 1983 r. książki pt. „The Secret” („Sekret”), który w wykładzie z 1991 r. zasugerował, że jaskinia powiązana była ze „związanymi ze słońcem na wpółboskimi jednostkami, potomkami nieśmiertelnych ojców, którzy przybyli na Ziemię w statkach z ognia, rezydowali tu przez jakiś czas, podnosząc poziom odnalezionych tu homonidów poprzez modyfikowanie genów ich dzieci, tworząc w ten sposób pokolenie hybryd”. Ten bezsensowny wniosek nie bazuje na niczym, co powiedział kiedykolwiek Burrows, ale jasne jest, iż położył cień na jego wizerunku oraz jaskini. Kolejnym przykładem tego, jak jaskinia stała się miejscem do bitew dla innych, jest historia Richarda Flavina, który używał jaskini do prześladowania Franka Josepha. Przez ponad 15 lat Joseph nie miał z przypadkiem nic wspólnego, było tak do momentu gdy jako publicysta „The Ancient American” zainteresował się nim, publikując w rezultacie książkę („The Lost Treasure of King Juba”, 2003 – „Zaginiony Skarb Króla Juby”). Jednakże Flavin, zamiast tego, skupił się na przeszłości Josepha jako neonazisty [na początku lat 70-tych ub. wieku] i użył tego jako amunicji do „udowodnienia”, że każdy kto sugeruje prawdziwość jaskini, jest neonazistą. Flavin spotkał Burrowsa przy kilku okazjach, ale jego interpretacja zdarzeń jest w najwyższym stopniu fałszywa, przypominając postępowanie chrześcijańskich misjonarzy w krainie „dzikusów”, aniżeli naukowe podejście do tematu. W końcowej analizie, historia Jaskini Burrowsa jest typowa jak dla znaleziska tego typu. Wystarczy spojrzeć na podobne znaleziska i zmienić nazwę, a generalna linia rzadko zmieni się. Zwykle dochodzi do sporu, zaś eksperci naukowi szybko odrzucają znaleziska, które im pokazano, jako „jawne oszustwo”. Przegrywając walkowerem, przedmioty te nie mogą być autentyczne, gdyż wszyscy „wiemy”, że to Kolumb jako pierwszy dotarł do Ameryki. Wnętrze jaskini Burrowsa Gdy przyszło do amatorów, Burrows nie był przygotowany, ani nieświadomy skali wewnętrznych walk oraz kontrowersji, jakie pojawiły się w większości amatorskich organizacji, choć kręgi zainteresowane zjawiskiem UFO, tajemnicą Rennes-le-Château oraz kręgami zbożowymi, jak na razie z łatwością górują nad „wichrzycielami” (czyli tymi, którzy docierają na Nowym Świecie do dowodów, które świadczą o wczesnych transoceanicznych kontaktach między Starym a Nowym Światem). Burrows rzucił kość, psy zaś walczyły o nią do czasu, aż pożarły jego wraz z jego historią. TESTY GEORADAREM Na nieszczęście, osobiste rozczarowanie Russella Burrowsa popchnęło go ku wysadzeniu wejścia do jaskini. Zrobił to rzekomo w 1989r., na trzy lata przed tym, jak ukazała się książka pt. „The Mystery Cave of Many Faces” („Tajemnicza jaskinia o wielu twarzach”, napisana wraz z Fredem Rydholmem). Jest to niezwykle powściągliwa relacja o odkryciu przez niego jaskini oraz znajdujących się w środku przedmiotów – czymś, co było w tej sprawie słowem decydującym. Choć Burrows niejednokrotnie twierdził, iż stracił zainteresowanie swym odkryciem (głównie z powodu trudnych we współpracyludzi, z jakimi przyszło mu się zetknąć), wciąż wraca do niego, jak do miłości z dawnych lat. Fakt, że nie mógł jej opuścić, choć nie znajdował już tam nic dla siebie, jest być może najlepszym dowodem na to, że Burrows dokonał autentycznego odkrycia. Gdy jego znalezisko narodziło się jako grunt do zrobienia pieniędzy w roku 1982, w 1992 stało się od dawna porzuconą nadzieją. Historia jednak nie kończy się tutaj. W 1993 roku, przedstawiciele odmiennej linii myślenia znaleźli nowe miejsce odniesienia - „The Ancient American”, który w ciągu następnego dziesięciolecia kontynuował temat jaskini. W 1999 r. wydawca i założyciel magazynu, Wayne May zadecydował, że jeśli nikt inny nie był w stanie poczynić w sprawie jakichkolwiek postępów, uczyni je on sam. Przez minione sześć lat, rozmawiając z człowiekiem i wysłuchując go, May skłonił Burrowsa do podpisania kontraktu oraz do ujawnienia i pokazania mu miejsca, w którym znajduje się jaskinia, mimo swych początkowych wątpliwości co do tego, iż Burrows skłamał, mówiąc o miejscu i w rzeczywistości zostawił fałszywy trop. Muszę przyznać, że na podstawie mych osobistych kontaktów z Burrowsem w 1992 i 1993 stwierdziłem, że jest honorowym człowiekiem. Jeśli już coś obiecał, z pewnością zrobiłby to (znak dla krytyków, aby nie naśmiewać się z czegoś, co według nich jest moją „jawną” nieostrożnością). Właśnie to samo, jak się zdaje, czuł May. Tak więc, mimo swej początkowej niechęci, May poznał ostatecznie miejsce, gdzie zlokalizowana jest jaskinia oraz poprowadził dalej swe badania. Jego georadar wskazał, że w tamtym miejscu rzeczywiście znajduje się jaskinia. Jedynym problemem było dotarcie do niej, mając na uwadze to, że 10 lat wcześniej eksplozja wywołana przez Burrowsa zniszczyła wejście. Niestety – okazało się wkrótce, że eksplozja nie tylko odcięła dostęp, ale i naruszyła wnętrze tunelu. W czasie wielu prób Maya mających na celu dostanie się do środka, za każdym razem napotykał on znaczne ilości wody. Wskazywać to mogło, iż eksplozja zmieniła najprawdopodobniej bieg podziemnej rzeki, w wyniku czego woda wdarła się do podziemnego kompleksu. Stąd też wydawało się, że ocalenie stamtąd czegokolwiek może być niezwykle trudne i wykraczać w większości poza możliwości Maya. SCEPTYCY KONTRA POSZUKIWACZE PRAWDY W skrócie, jest to historia licząca sobie około 25 lat, która niemalże każdego, kto się z nią zetknął obdarzyła opinią. Zbyt łatwym wydaje się okrzyknięcie Burrowsa fałszerzem. Ludzie, którzy znali go i pracowali z nim, mówili o nim wiele rzeczy, choć nigdy nie okrzyknęli go mistyfikatorem, czy kłamcą. Wykazywał on wybuchowy temperament i czasem nie był najlepszym sędzią. Jednakże wady charakteru Burrowsa mają w tej historii znaczenie drugorzędne. Jego krytycy skupili się na nich szczególnie, podczas gdy powinni raczej zwrócić uwagę na to, czy mógł on w rzeczywistości sfabrykować kamienne przedmioty, nie wspominając już o wielkiej ich liczbie. Kolejny z przedmiotów znalezionych w jaskini Gdybyśmy znaleźli się w tej samej sytuacji, końcowy rezultat byłby ten sam, gdyż w naturze podobnych temu odkryć leży to, w jaki sposób na nie reagujemy, toteż skłaniają się one do dawania podobnego rodzaju wyników. Sceptycy mogą nazywać to „jawnym oszustwem”, zaś zwolennicy „jasnym dowodem”, dowodząc ostatecznie swych własnych argumentów, jakiekolwiek by nie były. Tak też los jaskini był już przypieczętowany wraz z chwilą, gdy Burrows wczołgał się do niej. Gdzie zatem dochodzimy? Ku rozpaczy sceptyków, powinni oni wyjść z dowodem większym, aniżeli „oczywiste” oświadczenia. Nie ma dowodu na to, że Burrows sfałszował kamienie. Krytycy spierali się, że znany był on z prac w drewnie i z tworzenia w wolnym czasie drewnianych przedmiotów. Widzą to oni jako „dowód” na to, że sfałszował kamienie. Jednakże co ważniejsze, istnieją dowody, że w miejscu, na które wskazał Burrows i gdzie ma znajdować się rzekoma jaskinia, znajduje się system jaskiń. Jeśli sprawa nie jest prawdą, sceptycy powinni dostarczyć dowodów, nie zaś w nieskończoność zastępować je słowem „oczywisty”. Jednakże jeśli nawet rzeczywiście znajduje się tam system jaskiń, stracony jest być może on dla nas na zawsze. Jakakolwiek operacja przedsięwzięta w celu dostarczenia jednoznacznej odpowiedzi, może pochłonąć niewyobrażalną sumę pieniędzy, którymi w takiej kwocie „dysydenci” nie dysponują. Tak więc zdaje się, że establishment wygrał po raz kolejny. Być może to jedyna oczywista rzecz wynikająca z całej historii. ZE STAREGO ŚWIATA DO NOWEGO Jaki płynie z tego wniosek dla nas? Czy złoty sarkofag znaleziony rzekomo w jaskini w Illinois, może być dowodem na transoceaniczne podróże w epoce prekolumbijskiej, odbywane zdaniem wielu, na linii „Stary Świat” – Ameryka? Gdy Burrows opisał wygląd jaskini i jej zawartość, dzięki wysiłkom Jamesa Schertza i Freda Rydholma, usunięto z niej większość przedmiotów. Przyglądali się im różni naukowcy, zaś archeolodzy szybko dostrzegli składające się na nie komponenty. Jednakże wiele kultur to w rzeczywistości kulturowe tygle! Londyn czy Nowy Jork to najlepsze dowody tego, w jaki sposób różne kultury tworzą nową. W starożytności nie było inaczej, zaś najlepszym dowodem zdaje się być Aleksandria. Ważną wskazówką jest, iż niektóre z kamiennych płyt posiadały znaki znane w Starym Świecie. Należały one do Aleksandra Heliosa, syna Kleopatry i Marka Antoniusza, brata bliźniaka Kleopatry Selene, przyszłego współwładcy Mauretanii (w zachodniej części Sahary). Jest to pogląd wywodzący się od Hubbarda i Kellego. Wśród grupy archeologów-amatorów Burrowsa znajdowali się Jack Ward i Warren Cook, zmarły w 1989r. Analiza, której Cook poddał przedmioty, doprowadziła go do wniosku, że ich stworzenie kosztowałoby tysiące godzin. Co więcej, Cook, kontynuując analizę Warda dotyczącą ich prawdopodobnego pochodzenia twierdził, że najprawdopodobniej były one pozostałościami libijsko-iberyjskiej ekspedycji. Wedle jego wskazań, człowiekiem odpowiedzialnym za wyprawę był król Ptolemeusz I (ok. I p.n.e. – 40 n.e.), syn Kleopatry Selene oraz król Juba II (52-50 p.n.e. – 23 n.e.). Czy było to możliwe? Władcy Mauretanii czuli się niepewnie w stosunku do Rzymu w związku z tym, jaką potęgą militarną stała się Mauretania, czyniąc ważnym to, kto był pod jej kontrolą. Gdy Imperium Rzymskie zdecydowało się przywrócić równowagę, mauretański król Juba II i jego rodzina musieli salwować się ucieczką. Możliwe jest, że skorzystał z wiedzy o podróżach morskich, jaką zgromadzili jego przodkowie, Fenicjanie. Znał lokalizację Azorów, z których dobra był w stanie sprzedać po wysokich cenach nie tylko w Rzymie. Jeśli więc przedmioty z Jaskini Burrowsa są prawdziwe, a interpretacja poprawna, możliwe jest, iż mauretańska rodzina królewska, opierając się na informacjach Fenicjan, udała się na Zachód, poza Azory, do Ameryki. Jeśli wylądowali oni w Środkowej Ameryce, zapewne przekroczyli Mississippi, podróżując dalej na północ aż do Illinois, gdzie osiedlili się z dala od niepokojów Starego Świata. Odnalezione w Jaskini Burrowsa przedmioty nie są jedynym dowodem obecności zagadkowych ludów w pierwszym stuleciu naszej ery. Zgodnie z legendą rdzennych Amerykanów, region zawiera szczątki króla, który przybył spoza kontynentu. Niegdyś szczep wiedział o tym miejscu, ale teraz informacja została zapomniana. Czy miejscem tym jest Jaskinia Burrowsa? Co więcej, wiadomo, że Juba II nakazał sporządzenie złotego sarkofagu, który miała zostać umieszczony w mauzoleum zbudowanym dla niego w Tipazie (w dzisiejszej Algierii). Był to jeden z cennych nabytków, jakie Rzymianie starali się przejąć, ale nigdy nie udało się im wejść w posiadanie sarkofagu mauretańskiego króla. Na temat losu obydwóch, historia milczy. Oczywiste wydaje się jednakże, iż król Juba II musiał umrzeć, zaś jego sarkofag musi być gdzieś umieszczony. Być może jest to Illinois. Zdaje mi się to jasnym, logicznym wytłumaczeniem, zaś logika może być wszystkim, na czym opierać możemy się w najbliższej przyszłości. http://infra.org.pl/historia-/zagadki-dziejow/764-jaskinia-burrowsa-afrykaskie-zoto-w-usa
Zagadka Wielkiego Kanionu - czyli historia o śladach starożytnych Egipcjan w USA. Czy istnieją dowody na to, że Wielkim Kanionie znajduje się tajemniczy system tuneli stanowiący dowód na wyprawę starożytnych do Ameryki? Według relacji, jaka ukazała się w jednej z amerykańskich gazet w 1909 roku nad przełomowym odkryciem pracować mieli naukowcy z Instytutu Smithsona. Mimo to później ślad po tajemniczym podziemnym systemie mogącym pomieścić według relacji odkrywców do 50.000 ludzi urywa się... Niektórzy widzą w tym dowód na próbę zatarcia śladów potencjalnie sensacyjnego odkrycia. Inni wskazują jednak, że sprawa jest zupełnie niewarta uwagi, choć kto wie - prawda być może leży gdzieś pośrodku – w kulturze Anasazi. 5 kwietnia 1909 roku na pierwszej stronie „Arizona Gazette" ukazała się relacja o ekspedycji archeologicznej do Wielkiego Kanionu, którą zorganizował Instytut Smithsona. Rezultatem wyprawy miało być odkrycie przedmiotów pochodzących rzekomo z Egiptu. 5 kwietnia jest oddalony tylko o kilka dni od Prima Aprilis, jednakże historia ta była relacjonowana zupełnie na poważnie. Niestety, od tego czasu nic więcej nie słyszano o tym odkryciu. Każdego roku Wielki Kanion odwiedza kilka milionów turystów i spodziewać się można, że jeśli kryłby on jakąś tajemnicę, już dawno zostałaby ona odkryta. Większość ze zwiedzających koncentruje się jednak na obszarze tzw. Krańca południowego, gdzie znajduje się większość turystycznej infrastruktury. Co więcej twierdzi się, że odkrycie zostało skutecznie zamaskowane, aby utrzymać obowiązujący wówczas i dziś status quo mówiący, że Egipcjanie nigdy nie zapuszczali się na tak dalekie wyprawy poza swą ojczyznę nad Nilem. Oryginalna historia dotycząca odkrycia mówi o grupie ludzi, która udała się do podziemnej sieci tuneli zawierających różnego rodzaju przedmioty, w tym posągi a nawet mumie. Przełomowe odkrycie, nie ma co. Z pewnością trudno byłoby je strącić z archeologicznego piedestału, jednakże Instytut Smithsona nie posiada dziś żadnych informacji na ten temat. Co się zatem stało? Aby się o tym dowiedzieć musimy dobrze zapoznać się z jedynym pozostałym śladem - artykułem zawierającym sensacyjne doniesienia. Choć jego autor pozostawał anonimowy to w jego treści wymienione było nazwisko archeologa prof. Jordana i odkrywcy systemu, G.E. Kinkaida. Wszystko zapętliło się jeszcze bardziej, gdy Instytut Smithsona orzekł, że nie posiada informacji na temat człowieka o tym nazwisku. Stanowisko instytucji z roku 2000 mówiło: „Instytut Smithsona otrzymał wiele pytań na temat artykułu z 5 kwietnia 1909, który ukazał się w „Phoenix Gazette" i który dotyczy G.E. Kincaida i odkrycia przezeń „wielkiej podziemnej cytadeli" położonej w Wielkim Kanionie, której budowniczymi miał być lud „orientalnego pochodzenia, wywodzący się najprawdopodobniej z Egiptu". Wydział Archeologii przeszukał dokumenty nie natrafiając jednak na ślad prof. Jordana, Kincaida czy też zaginionej egipskiej cywilizacji w stanie Arizona." Niektórzy twierdzili jednak, że przypuszczenia o spisku i zacieraniu śladów nie są przypadkowe, akta bowiem nie musiały być przechowywane na wydziale a w oświadczeniu wspomina się o „Phoenix Gazette" nie zaś o „Arizona Gazette". Podobnych zabiegów próbowano w wielu przypadkach a celowo wprowadzane błędy były często prostymi błędami lub zwyczajnymi zaworami bezpieczeństwa stosowanymi przez instytucje co do których wysuwano kłopotliwe pytania. Artykuł o którym mowa prezentował się następująco: BADANIA W WIELKIM KANIONIE Tajemnice niezwykłej jaskini wyszły na światło dzienne Ostatnie doniesienia na temat postępu prac badawczych, które obecnie uważane są przez archeologów nie tylko za najstarsze tego typu znalezisko na terenie USA, ale też jedno z najbardziej przełomowych na całym świecie były już jakiś czas temu poruszane w naszej gazecie. Jednakże wczoraj nowe wieści przyniósł G.E. Kinkaid, badacz, który odnalazł wielką podziemną cytadelę w Wielkim Kanionie podczas spływu kajakowego z Green River (Wyoming) do Yumy kilka miesięcy temu. Zgodnie z relacją, którą przekazał Kinkaid, archeolodzy z Instytutu Smithsona, który finansuje ekspedycję dokonali odkryć wskazujących jednoznacznie, że rasa która zamieszkiwała tajemnicze korytarze wykute w skale ludzkimi rękoma, miała wschodnie korzenie i pochodziła najprawdopodobniej z Egiptu. Ich teorie, które powstały na podstawie analiz tabliczek zawierających pismo hieroglificzne wskazują, że tajemnica prehistorycznych ludzi, którzy dotarli do Ameryki Północnej została rozwiązana. Egipt i Nil wraz Arizoną i rzeką Colorado łączą historyczne więzy. Precyzyjne badania Prof. S.A. Jordan, który prowadzi prace z ramienia Instytutu Smithsona dokonuje obecnie szczegółowych badań, które trwać będą do czasu, aż odkryte zostanie ostatnie ogniwo historycznego łańcucha. Niemalże milę pod ziemią powstał długi główny korytarz, który łączy się z kolejną komnatą, od której z kolei rozchodzą się liczne przejścia na podobieństwo osi w kole wozu. Odkryto kilkaset pomieszczeń, do których dotrzeć można było korytarzami łączącymi się z głównym szlakiem. Najnowsze poszukiwania pozwoliły na odkrycie przedmiotów, których z pewnością nie wykonano na tej ziemi i które bez wątpienia pochodzą ze starożytnego Wschodu. Wśród nich znajduje się broń, przedmioty wykonane z miedzi, niektóre zaostrzone i twarde jak stal. Wskazuje to jasno, jaki poziom cywilizacyjny osiągnęli owi tajemniczy ludzie. Zainteresowanie naukowców jest tak duże, że postanowili oni lepiej wyposażyć swój obóz i zasilić ekipę do 30 - 40 osób. Relacja Kinkaida Pan Kinkaid był pierwszym białym dzieckiem, które przyszło na świat w stanie Idaho. W dorosłym życiu został odkrywcą i myśliwym, który już od 30 lat służy Instytutowi Smithsona. Nawet po krótkim zapoznaniu się z jego relacją wydaje się ona wręcz nieprawdopodobna. - Na samym początku zdumiało mnie to, że pieczara jest niemalże niedostępna. Wejście tam znajduje się pod liczącą 445 m. wysokości ścianą kanionu. Znajduje się ono także na ziemi należącej do rządu, zatem nikt obcy nie dostanie się tam bez przepustki. Naukowcy chcą pracować w spokoju mając pewność, że ich znaleziska nie padną ofiarą osób ciekawskich czy też poszukiwaczy skarbów. Wyprawa tam nie ma sensu, bo wszelkich gości odprawia się z kwitkiem. Opowiadałem już, w jaki sposób natknąłem się na jaskinię, jednakże przytoczę to pokrótce jeszcze raz. Spływając rzeką Colorado w poszukiwaniu minerałów [...] ujrzałem na wschodniej ścianie otwory w formacji skalnej, które znajdowały się jakieś 600 m. nad korytem rzeki. Na miejsce to nie prowadziła żadna ścieżka, jednakże ostatecznie dostałem się tam z wielkimi problemami. Za półką skalną znajdowało się wejście do jaskini. Znajdują się tam stopnie, które wiodą z wejścia do miejsca, gdzie w czasie gdy jaskinia była zamieszkana, znajdowała się rzeka. Gdy ujrzałem ślady dłuta przy wejściu zainteresowałem się tym i sięgając po broń wszedłem do środka. W czasie tej wędrówki pokonałem kilkaset metrów głównego korytarza, aż dotarłem do miejsca, gdzie znajdowały się mumie. Podniosłem jedną z nich i sfotografowałem. Zebrałem także liczne przedmioty, które przewiozłem rzeką do Yumy, skąd zostały dalej przesłane do Waszyngtonu. Po tym powzięto dalsze kroki w celu zbadania sprawy. Korytarze - Główny korytarz ma szerokość ok. 3.5 m. - mówi Kinkaid - zwężając się na końcu do nieco ponad 2.5 m. Jakieś 17 m. od wejścia znajdują się pierwsze rozgałęzienia na prawo i lewo, zaś po obu stronach znaleźć można liczne komnaty przypominające typowe pokoje, choć niektóre mają rozmiary 9 x 12 metrów. Wchodzi się do nich przez owalne drzwi, zaś za system wentylacyjny służą okrągłe otwory przechodzące z komnat do korytarzy. Korytarze te zostały wyciosane lub wykute w skale tak dokładnie, że wygląda to jak robota pod nadzorem inżyniera. Sufit uformowany jest w niektórych pomieszczeniach tak, że zbiega się on w jednym punkcie. Świątynia - Kilkadziesiąt metrów od wejścia znajduje się sala w kształcie krzyża o długości kilkudziesięciu metrów, w której znajduje się wizerunek bożka czczonego przez ten lud, ukazanego w pozycji siedzącej i trzymającego kwiat w każdej z dłoni kwiat. Jego rysy twarzy są wyraźnie orientalne. Wyobrażenie przypomina nieco Buddę, jednakże naukowcy nie są pewni kogo tak naprawdę przedstawia. Analizując wszystkie znalezione do tej pory przedmioty i zgromadzone dane dochodzimy do wniosku, że miejsce kultu przypomina najbardziej świątynię dawnych Tybetańczyków. Wokół wizerunku głównego boga widnieją inne mniejsze postaci. Niektóre z nich są pięknie wykonane, inne są zniekształcone. Prawdopodobnie reprezentują one dobro i zło. Po obu stronach wizerunku boga znajdują się duże kaktusy. Wszystko to wyrzeźbione zostało w kamieniu przypominającym marmur. Naprzeciw ołtarza znajdują się różnego rodzaju miedziane narzędzia. Ludzie ci bez wątpienia znali metodę utwardzania tego metalu, czego przez stulecia poszukiwali chemicy. Na ławie znajdującej się w warsztacie znajdowało się trochę węgla drzewnego i innych materiałów używanych zapewne do wytopu metalu. Znajdowało się tam również trochę żużla, co wskazywało na to, że lud ten wytapiał żelazo, jednak nie ustalono jeszcze w jaki sposób. Wśród innych znalezisk znajdowały się wazy i naczynia wykonane z miedzi i złota, wykonane z dużym artyzmem. Wśród ceramiki znajdują się także naczynia emaliowane. Kolejny korytarz prowadził do spichlerza, który przypominał te znajdowane w starożytnych świątyniach na Wschodzie. Znajdowały się tam różnego rodzaju ziarna. Do jednego z wielkich magazynów nie udało się jeszcze dostać. Mierzy on. 6 m. wysokości i można dotrzeć do niego jedynie od góry. Na jego krawędzi widać dwa miedziane haki, które wskazują, że wiodła tam kiedyś drabina. Spichlerze są zaokrąglone i według mnie wykonano je z bardzo twardej zaprawy. W pieczarach znaleziono także szary metal, który stanowi zagadkę dla naukowców, gdyż nie ustalono jeszcze czym jest. Przypomina nieco platynę. Po podłodze porozrzucane były także kamienie, mało wartościowe „kocie oczy". Na każdym z nich widniała twarz. Hieroglify - Na wszystkich urnach czy ścianach oraz odnalezionych tam tabliczkach widnieją wizerunki w postaci tajemniczych hieroglifów, do których naukowcy wciąż poszukują klucza. Zawarte tam informacje odnoszą się najprawdopodobniej do religii owych ludzi. Podobne znajdowano już w południowej części stanu. Wśród wyobrażeń zwierząt znajdują się jedynie dwa przykłady. Jedno z nich przypomina zwierzę wymarłe. Krypta - Grobowiec lub krypta, w której znaleziono mumie znajduje się w jednej z największych komnat, w której nachylone są pod kątem 35 stopni. W nich znajdują się rzędy mumii, z których każda zajmuje oddzielną wykutą w skale półkę. Na głowie każdej z nich znajduje się niewielka podstawka, na której znajdują się miedziane naczynia oraz kawałki połamanych mieczy. Niektóre z mumii pokryte były gliną, a wszystkie z nich z kolei obłożone korą. Urny i naczynia znajdujące się na dolnych pokładach wykonane są w prymitywnej technice, natomiast wraz z wyższymi rzędami nabierają one bardziej wyrafinowanego charakteru. Warto zauważyć, że wszystkie zbadane do tej pory mumie należały do mężczyzn. Nie chowano tam kobiet i dzieci, co doprowadziło do wniosku, że owa wewnętrzna sekcja stanowiła coś w rodzaju koszar wojowników. Wśród znalezisk nie natrafiono na kości i skóry zwierząt, a także ubrania czy posłania ludzi. Wiele z pomieszczeń jest pustych. Jedno z nich stanowiło zapewne główną sale jadalną, gdyż znaleziono tam przedmioty wykorzystywane przy przygotowywaniu posiłków. Problemem do ustalenia pozostaje to, kto zamieszkiwał to miejsce. Przypuszcza się jednak, że jego lokatorzy sprowadzali się tam na zimę, zaś w cieplejszych porach roku zajmowali się rolnictwem na równinach. W owym podziemnym systemie zmieścić mogłoby się aż do 50.000 ludzi (sic!) Jedna z teorii mówi, że współczesne indiańskie plemiona zamieszkujące stan Arizona wywodzą się z służby lub niewolników ludu, który zamieszkiwać mógł jaskinię. Z pewnością wszystko to rozgrywało się na wiele tysięcy lat przez epoką chrześcijańską, ale mimo to lud ten osiągnął wysoki stopień rozwoju. Ludzka historia pełna jest luk. Prof. Jordan jest z kolei tak podekscytowany odkryciami, że wierzy w to, że okażą się one ewenementem na skale archeologiczną. Z omawianych przeze mnie rzeczy szczególnie jedna wydaje się być interesująca. Jedna z komnat jest pozbawiona wentylacji. Gdy weszliśmy do niej uderzył nas nieprzyjemny odór. Nasze oświetlenie nie było w stanie przedrzeć się przez panujący tam mrok, stąd też musimy poczekać na silniejsze źródła światła. [...] Niektórzy twierdzili, że mogą się tam znajdować zabójcze gazy lub też chemikalia wykorzystywane przez starożytnych. Cała ta podziemna instalacja sprawia, że wizytujący ją doznają dreszczy. Szczególnie ciąży na nich panujący tam mrok, w którym wcale nie pomagały nam lampy i świece." Oficjalnie jednak nie istniał nigdy ani prof. Jordan a odkrywca Kinkaid nie był wcale łatwiejszy do zidentyfikowania. Mimo to 12 marca tego samego roku „Arizona Gazette" wspominała o pierwszej fazie przygody drugiego z panów mówiąc: „G.E. Kincaid dotarł do Yumy". W artykule tym padają słowa o tym, że pochodzi on z „Lewiston w Idaho" i „przybył do Yumy po odbyciu wyprawy rzeką Colorado z Green River w stanie Wyoming. Jest on drugim człowiekiem, któremu udało się odbyć podobną podróż samotnie i który od czasu do czasu zatrzymywał się na brzegach, aby podziwiać otaczający krajobraz. Opuścił on Green River w październiku." Relacja wydaje się być prawdziwa. Następnie czytamy: „W czasie podróży doszło do dokonania wielu ciekawych odkryć archeologicznych". Już miesiąc później ta sama gazeta wspominała Kinkaida po raz kolejny, jednakże tym razem mówił on o odkryciu podziemnej sieci tuneli i komnat, wśród których znajduje się „kaplica" z wyobrażeniem boga przywodzącego na myśl Buddę. Obok słów o niezwykłym kompleksie pojawiają się u Kinkaida relacje o tajemniczym szarym metalu, hieroglifach i mumiach. Kinkaid stara się jednak zachować umiar i wiarygodność wskazując, że bożki jedynie „przypominają Buddę", choć zapewne nie są nim w rzeczywistości. Sama świątynia zdaje się przywodzić na myśl skojarzenia z Tybetańczykami, choć to jedynie skojarzenia. Dzięki tym analogiom Kinkaid stara się przybliżyć charakter swego rzekomego znaleziska. Związek z Egiptem nadaje całej sprawie anonimowy autor artykułu, który popuszcza wodze fantazji na temat czegoś, co ma potencjał aby zmienić historię ludzkości. Mimo to gazeta paradoksalnie nigdy nie powraca już do tego tematu. Pierwsza relacja i Kinkaidzie zamieszczona w „Arizona Gazette" w marcu 1909 roku Niezależnie od tego, czy Instytut Smithsona prowadzi politykę skrywania dowodów, jak uważają niektórzy, czy też rzeczywiście nie miał nigdy nic wspólnego z podobnymi wydarzeniami, tajemnicza relacja z 1909 roku nie musiała być dziennikarskim oszustwem. Kinkaid mógł bowiem istnieć naprawdę, choć nieco wyolbrzymiał swe znaczenie. Z drugiej strony mógł nigdy nie odbyć wspomnianej wyprawy, jednakże komu zależałoby na wywołaniu sensacji? Relacja brzmi dość wiarygodnie, jednakże równie dobrze mogła zostać stworzona po to, aby podnieść sprzedaż tytułu. Z drugiej strony podobny ruch spotkałby się z kontynuacją opowieści o wyprawie a także „nowych faktach", bowiem tylko w taki sposób można rozbudzić apetyt czytelników. W pierwszej relacji o Kinkaidzie czytamy, że dokonał on ważnych dla archeologii odkryć. Co więcej, wykonać miał wiele fotografii. Należy podkreślić, że odkrycie sieci tuneli musiało nastąpić na pewien czas przed tym, jak napisano pierwszą z relacji, zaś w rzeczywistości dojść do tego mogło na pół roku wcześniej. Jednakże w drugiej z relacji dowiadujemy się, że Kinkaid najwyraźniej nie odbywał swej podróży rzeką Colorado sam, a towarzyszył mu naukowiec z Instytutu Smithsona. Co ważne, udało mu się także wykonać rzekome fotografie znaleziska. Choć twierdził on, że dostęp do wejścia do kompleksu był utrudniony, można spodziewać się od Kinkaida wykonania serii zdjęć z jego otoczenia. W artykule z 5 kwietnia 1909 roku padają słowa o tym, że Kinkaid „przyniósł wieści" na temat podziemnej cytadeli dzień wcześniej, czyli 4 kwietnia. Odkrycia dokonał kilka miesięcy wcześniej, jednakże tajemnicą jest dlaczego trzymał to w ukryciu w czasie poprzedniej relacji z marca 1909. Wydaje się zatem, że w grę nie wchodzi tu opieszałość gazety czy niechęć do publikowania sensacji, bowiem zwłoka ta wydaje się mieć źródło w Kinkaidzie. Co możemy począć dalej z historią nie posiadając żadnych informacji o odkrywcy? Poszukiwacz tajemnic historycznych Wielkiego Kanionu, Jack Andrews podkreślił, że Kinkaid mógł być prawdziwą postacią. W relacji padają słowa o „poszukiwaniach minerałów", których ważnym źródłem pozostawał Wielki Kanion, znany też jako miejsce obfitujące w miedź. Mimo to jeszcze w 1908 roku, a więc w roku ekspedycji, prezydent Roosevelt ustanowił kanion parkiem narodowym, gdzie wszelkie prace wydobywcze zostały zakazane. Andrews wykazał również, że obszar, na którym Kinkaid znaleźć miał wejście do jaskini znany był jako miejsce wydobycia surowców. Potwierdza to zatem w pewien sposób jego oświadczenie, choć równocześnie w oczy rzuca się fakt przekręcenia jego nazwiska przez gazetę (z Kinkaid na Kincaid), jednakże był to być może zamierzony zabieg mający na celu zmylenie wszelkich osób (w tym przedstawicieli prawa) podążających jego śladem. Co jednak z podziemnym systemem? Wiadomo, że Wielki Kanion posiada wiele jaskiń i pieczar, które zostały już dawno odkryte przez speleologów. Jeden z najlepszych kandydatów do jaskini Kinkaida znajduje się na obszarze między Ninety-four Mile Creek a Trinity Creek, gdzie znajdują się wzniesienia o nazwach takich jak Świątynia Izydy, Wieża Seta, Wieża Ra, Świątynia Ozyrysa etc. W innych miejscach napotkać możemy nazwy takie jak Piramida Cheopsa, Klasztor Buddy, Świątynia Buddy, Świątynia Manu czy Świątynia Siwy. Podobne kontrowersje na temat podróży mieszkańców Afryki do Ameryki Północnej na długo przed Kolumbem wywołała historia tzw. Jaskini Burrowsa w stanie Illinois, gdzie odkryto rzekomo złote i kamienne przedmioty (jeden z nich na zdjęciu obok). Więcej na temat jaskini w artykule pt. Jaskinia Burrowsa - afrykańskie złoto w USA W książce pt. „Ancient Secret od The Flower od Life" znajduje się opowieść o dwóch turystach, którzy w drodze do miejsca nazwanego Świątynią Izydy natrafili na piramidę wykonaną z miejscowych skał. Na miejscu dotrzeć mieli do kilku jaskiń, z których jedna znajdowała się na wysokości 800 m. Docierając tam mieli nadzieję odnaleźć miejsce, o którym pisał Kinkaid, jednakże wkrótce okazało się, że jaskinia jest niedostępna ze względu na skały blokujące wejście. Według relacji miał być to sztuczny zawał, zaś o interwencji człowieka w tym miejscu miał świadczyć wykute na miejscu koło o średnicy niemalże dwóch metrów. Nie wiadomo jednak, jak w takich przypadkach odróżniać fakty od czczej gadaniny. Obszar nazwany Świątynią Izydy znajduje się ponadto 40 mil od miejsca, o którym wspomina poszukiwacz. Co więcej, to tylko jeden z wielu obszarów, którym współcześni nadali nazwę wywodzącą się z mitologii ludów starożytnych. Pochodzenie tych tajemniczych nazw okrywa po części tajemnica, która powołała do życia teorię spiskową mówiącą, że odnoszą się one do tego, co na miejscu zastali pierwszy odkrywcy. (Mimo to akceptując podobną teorię w odniesieniu do atrakcji turystycznych moglibyśmy założyć, że okolice Jury krakowsko-częstochowskiej przemierzał Herakles, który w okolicach Pieskowej Skały pozostawił swą maczugę. – przyp.tłum.) Wspomniany już Jack Andrews twierdzi, że znał od 1972 roku miejsce wskazane przez Kinkaida, jednakże trzymał to w tajemnicy. Dopiero w 2001 roku uznał, że nadszedł najwyższy czas, aby je wyjawić, ale dodał potem, że nigdy nie trafił na „fizyczną lokalizację". Z jego niejasnej deklaracji wynikało, że widział to miejsce w wizji lub śnie, ale tak naprawdę nigdy w nim nie był. Mimo to opierając się na szczątkowych informacjach uzyskanych z relacji Kinkaida, który mówił, że wejście do systemu tuneli znajduje się „42 mile rzeką od kanionu El Tovar Crystal" nie trafiamy na nic szczególnego. Andrews wierzy, że jaskinia znajduje się w głębokiej rozpadlinie znanej jako Marble Canyon, jednakże zwraca też uwagę na kilka innych lokalizacji, do których dostęp nie jest niemożliwy. Cały problem skupia się jednak na zlokalizowaniu jaskini i wejściu do środka. Sam Kinkaid wspominał, że znajduje się ona pod 800-metrową skalną ścianą. Pozostaje pytanie, w jaki sposób on sam tam się dostał. Czy przy użyciu dzisiejszych środków możemy dotrzeć do miejsca zidentyfikowanego przez Andrewsa? Jeden ze strażników parku twierdzi, że okolica Marble Canyon wciąż „wydaje się niedostępna, a wiedza o niej jest raczej ograniczona". Obszar ten był na początku wieku nadał słabo znany i badany. Jest także nieczęsto odwiedzany. Choć sceptycy dali popalić Andrewowi, inni nadal inspirowali się historią Kinkaida. Wiele osób zinterpretowało oświadczenia Instytutu Smithsona jako jawną próbę zatarcia śladów. Sprawy tej nie omieszkał tknąć nawet David Icke, który napisał o „podziemnym mieście zbudowanym z tak samo wielką precyzją, co Wielka Piramida". Dalszych dzikich fantazji Icke'a poświęconych znaczeniu podziemnego miasta i jego związkom z istotami pozaziemskimi nie warto nawet wspominać. Historia o orientalnym ludzie przybyłym do Wielkiego Kanionu nadal ma się dobrze. Jednakże gdzie to wszystko nas prowadzi? Być może odpowiedź leży gdzieś pośrodku. Prawdopodobne jest, że na obszarze z tak wielką ilością jaskiń natrafić można na coś ciekawego, co niekoniecznie ma egipskie pochodzenie (czego zresztą Kinkaid nie przyznawał otwarcie), ale może być zupełnie „amerykańskie". Pierwszą kulturą, jaka pojawiła się w tym rejonie była kultura Anasazi, która zajmowała się głównie polowaniem i uprawą zbóż. Do XI wieku n.e. jej przedstawiciele rozwinęli się do tego stopnia, że zaczęli tworzyć swą własną ceramikę, jak i wdrażać nowe metody upraw. Wypracowali też unikalną formę osadnictwa. Od początku ludzkość przykładała szczególną uwagę do miejsc pochówku. Co więcej, w wielu kulturach zmarłych składano w wykutych otworach skalnych, szczególnie jeśli skierowane były one wprost w kierunku wschodzącego słońca. To nadawało im rangę miejsc specjalnych. Przykład tego znajdziemy we francuskich Pirenejach, jednakże niezależnie czy jest to kreteńska Dolina Śmierci czy też miejsca pochówku Dogonów, jasne jest, że szczególnie faworyzowanymi miejscami były jaskinie i pieczary. Czemu sprawa wyglądać miałaby inaczej w przypadku ludów zamieszkujących wokół Wielkiego Kanionu? Najprawdopodobniej znalezisko Kinkaida nie było tworem starożytnych Tybetańczyków lub Egipcjan. Należało być może do przedstawicieli kultury Anasazi. Różne ich grupy rozproszone po stanie Colorado łączyły pewne podobieństwa związane z budownictwem, w którym dominowały wielopiętrowe i wielopokojowe „wielkie domy". To one łączyły wszystkie grupy w jedną całość, choć często o wiele więcej ich dzieliło aniżeli łączyło. Miejsce, gdzie znajdować miał się podziemny system korytarzy i sal leży niedaleko centrum ludu Navajo, którego przedstawiciele są żyjącymi przodkami Anasazi, których nazwa w języku Navajo oznacza „starożytnych". W okolicy Canyon de Chelly znajduje się tzw. Jaskinia Mumii - ostatnie z miejsc zajmowanych przez przedstawicieli kultury Anasazi. W dwóch jaskiniach, które znajdowały się 100 m. od dna kanionu odnaleziono domostwa, w skład których wchodziło 55 pokoi i cztery okrągłe sale ceremonialne stworzone około roku 1050 n.e. Stanton Cave - miejsce uznawane za jedną z możliwych lokalizacji podziemnego systemu Kinkaida Na miejscu tym wczesna wyprawa zorganizowana przez Instytut Smithsona odnalazła dwa ciała. Widzimy zatem, że istnieje tu pewne podobieństwo do opowieści Kinkaida - jaskinia, system sal, mumie... a nawet Instytut Smithsona. Jedyną różnicą jaka dzieli te dwa miejsca jest to, że wciąż nie wiadomo, gdzie Kinkaid mógł natknąć się na podobną strukturę i czy w ogóle tego dokonał. Jaskinia Mumii uwidoczniła jednak wyraźnie, że nie potrzeba sprowadzać do Wielkiego Kanionu cywilizacji z odległego Tybetu lub Egiptu - podobne struktury równie dobrze tworzyć mogli miejscowi Anasazi. Choć jej opis niekoniecznie odzwierciedla dokładnie to, o czym była mowa w artykule z 1909 roku, nie możemy powiedzieć nic o wiarygodności Kinkaida oraz jego celach. Niezależnie od tego, czy historia o Kinkaidzie i niezwykłym kompleksie jest prawdziwa, Jaskinia Mumii udowodniła, że może ona nie być tak ważna i przełomowa, jak widzą to niektórzy. Nawet jeśli dwaj bohaterowie historii z początków ub. wieku naprawdę istnieli najwięcej winy za sensacyjny wydźwięk historii o Egipcjanach w Arizonie ponosi anonimowy dziennikarz „Arizona Gazette". W ówczesnych czasach i panującym klimacie ludzie z łatwością mogli mylić dzieła miejscowych Indian z tworami ludów starożytnego Wschodu, a to głównie dlatego, że nie wierzono, aby Indianie byli w stanie stworzyć coś tak skomplikowanego. http://infra.org.pl/historia-/zakazana-archeologia/844-zagadka-wielkiego-kanionu