poniedziałek, 14 września 2015

Jan van Helsing “Ręce precz od tej książki”


Jan van Helsing  “Ręce precz od tej książki”


Symeryjskie tabliczki z inskrypcjami
W 1840 roku sir Austen Henry Layard na zlecenie Muzeum Brytyjskiego przystąpił do pierwszych prac wykopaliskowych na terenie dawnej Mezopotamii – między Eufratem a Tygrysem. W kolejnych latach odkrywał on pod wysokimi wzgórzami (po hebrajsku – tel) starożytne miasta Sumerów. Archeologicznemu odkrywaniu „biblijnych” miast towarzyszyło odnajdywanie najdawniejszych, jak dotąd, świadectw pisanych, które pozostały po naszych przodkach: kilka tysięcy glinianych tabliczek i wiele walcowatych pieczęci.
Odkrycie ich wywołało sensację! Ale jeszcze dziś niejeden “specjalista” i niejeden teolog-naukowiec pomniejsza znaczenie tego, co odkryto – nie bez powodu!
Uzyskane informacje okazały się bardzo bogate – nagle zaistniała możliwość odtworzenia obrazu ówczesnego życia społecznego, a to dzięki umowom, kodeksom, rozporządzeniom dworskim, aktom ślubów, receptom lekarskim, pismom filozoficznym i teologicznym oraz przekazom dotyczącym historii. Szczególnie interesujące były jednak dzieje stworzenia, jak też – prawdopodobnie najstarsza na świecie – mapa nieba!
Jeśli chodzi o pisanie i czytanie, tak jak w innych znanych nam dziś kulturach, również we wczesnej cywilizacji sumeryjskiej były to umiejętności zastrzeżone dla nielicznej elity. Większość trwała w analfabetyzmie.
Sumerowie wyrabiali niewielkie gliniane kwadratowe tabliczki, które, po wyryciu na nich inskrypcji, wypalano w piecach. Uczeni z kolejnych stuleci udoskonalali pismo: proste piktogramy zastąpiono pismem klinowym. Sumeryjski sposób zapisu został odwzorowany w młodszym piśmie sylabicznym Akadyjczyków – związek ten jest ewidentny, łatwy do udowodnienia.
Nauka datuje początek kultury sumeryjskiej na 4000-3800 lat p.n.e. Wtedy to Sumerowie zasiedlili Mezopotamię, a więc ziemie między Eufratem a Tygrysem, co odpowiada dzisiejszemu terytorium Iraku. Liczni badacze utrzymują, że owa kultura pojawiła się na scenie dziejów świata nagle, bez jakichkolwiek – rozpoznawalnych i znajdujących naukowe potwierdzenie – wcześniejszych stadiów rozwoju. Sumerowie znali już kanalizację i systemy nawadniania, nowoczesną architekturę i technikę budowania, ożywiony handel zagraniczny, mieli rozwiniętą żeglugę i rolnictwo, podobnie jak nowoczesne szkolnictwo, dysponowali sprawną administracją, mieli farmaceutów i lekarzy.
Zaawansowana była zwłaszcza ich wiedza medyczna. Gliniane tabliczki oraz modele narządów wewnętrznych świadczą, że sumeryjskim lekarzom nieobce było leczenie. Medycyna dzieliła się na trzy dziedziny: bultitu (terapię), ssirpir bel imti (chirurgię) oraz urti masz masz sze (położnictwo i afirmację). Przedmioty znajdowane w grobach, jak i szkielety, świadczą o przeprowadzaniu przez sumeryjskich lekarz y operacji mózgu. Pacjent miał do wyboru lekarza stosującego wodę (a.zu) i lekarza stosującego olej (ia.). Stawianie diagnoz i terapię opierano na rozległej wiedzy z zakresu medycyny naturalnej.
Znaleziska świadczą ponadto o niemałej wiedzy Sumerów w dziedzinie matematyki oraz astronomii (astrologii).
Podstawę sumeryjskiej matematyki stanowił układ sześćdziesiętny z liczbą 60 jako bazową. Sumerowie podzielili złożony z 12 znaków (kręgów zwierzęcych) zodiak – z którego korzystamy również my – na trzydziestostopniowe części. Po dziś dzień znajdują zastosowanie sumeryjskie wyliczenia okręgu (360 stopni), godzin (2×12=24), dni, tygodni, miesięcy i roku kalendarzowego (365,24 dni). Grecki wyraz gaia (łac. gaeo), oznaczający: bogini urodzaju, wywodzi się z sumeryjskiego ki lub gi (wyraz, ziemia). Odpowiednim piktogramem jest pozioma owalna figura przecięta ośmioma liniami pionowymi. Ów derywat występuje w takich nazwach nauk jak “geo-metria”, “geo-logia” czy “geo-grafia”.
Wiele wskazuje na to, że Sumerowie dysponowali również sporą wiedzą o naszym Układzie Słonecznym. Słusznie twierdzą niektórzy uczeni, iż jedna z walcowatych pieczęci przedstawiała mapę nieba. Walcowate pieczęcie były wynalazkiem Sumerów, porównywalnym ze współczesną prasą drukarską. Owe niewielkie pieczęcie wyrabiano z kamieni półszlachetnych. Miały one długość 2,5-7,5 cm i szerokość dwóch palców. Na powierzchni walców ryto pewne motywy. Toczenie walców w miękkiej glinie dawało ciągły wzór – rodzaj starożytnego komiksu. Technikę tę stosowano we wszystkich późniejszych kulturach Mezopotamii – babilońskiej, asyryjskiej i akadyjskiej.
Walcowate pieczęcie przedstawiają sceny z życia codziennego, ale także sceny mitologiczne i wydarzenia dziejowe, które rozegrały się – według informacji podanych na pieczęciach – setki i tysiące lat przed wytworzeniem owych walców.
Sławna już na całym świecie “Mapa nieba VA/243” z berlińskiego Muzeum Pergamońskiego nie jest jedynym pisanym potwierdzeniem wiedzy astronomicznej Sumerów, choć niewątpliwie najbardziej interesującym. Znany nam dziś Układ Słoneczny został również przedstawiony na owej walcowatej pieczęci – w odpowiedniej skali – przez starożytnych astronomów.
“Mapa nieba VA/243” prezentuje nam, i to we właściwej kolejności: niewielką planetę Merkury, tej samej wielkości Wenus i Ziemię, Księżyc (jako satelitę Ziemi), Marsa oraz wyraźnie większe planety: Jowisza i Saturna, bliźniacze planety Uran i Neptun, i wreszcie planetę Pluton. W odróżnieniu od dzisiejszych przedstawień Układu Słonecznego, ta starożytna “mapa nieba” ukazuje dodatkową, nieznaną, planetę między Jowiszem a Marsem.

Na walcowatej pieczęci widać nasz Układ Słoneczny z dodatkową planetą. Dla porównania: znany nam Układ Słoneczny z jeszcze jedną, nieznaną nam, planetą.
Powyższa “mapa nieba” przekonuje o tym, że astronomowie sumeryjscy znali konfigurację wszystkich planet w Układzie Słonecznym. Zważywszy na nasz dzisiejszy stan wiedzy, oznaczałoby to, iż nasi przodkowie dysponowali wiedzą, która stała się naszym udziałem dopiero w ostatnich stu latach, albo raczej: znowu stała się naszym udziałem. Patrzymy dziś na starożytnych ludzi z góry, z pozycji tych, którzy wiedzą lepiej. Wciąż wmawia się nam, że ludy antyczne, że jeszcze dawniejsze kultury Egiptu i Mezopotamii były – w porównaniu z nami – zacofane i prymitywne, że owi ludzie byli też naiwni w swych wierzeniach, przynajmniej tych, które dotyczą wszechświata czy mają związek z religią. Prawda jest jednak taka, że pradawne ludy i cywilizacje dysponowały zdumiewającą wiedzą, większą od naszej współczesnej.
Choć dzisiejsi naukowcy, reprezentanci różnych dziedzin to negują (ale nie potrafią tego obalić!), wiedza starożytnych astronomów o budowie Układu Słonecznego jest faktem! A tymczasem dopiero skonstruowanie w 1671 roku teleskopu lustrzanego, czego dokonał fizyk Izaak Newton, umożliwiło nauce odkrycie kolejnych planet: Urana (1781, Friedrich Wilhelm Herschel), Neptuna (1846, Johann Gottfried Galie) i Plutona (1930, Clyde Tombough). Odtąd nasz Układ Słoneczny obejmował dziewięć planet, a prócz tego Słońce i Księżyc jako satelitę Ziemi, a więc jedenaście ciał niebieskich! O dziwo, na starożytnej “mapie nieba” widać planety: Uran, Neptun i Pluton, które nam udało się odkryć dopiero dzięki nowożytnej technice w ostatnich stuleciach.
Ale na tamtej starożytnej walcowatej pieczęci uwidoczniono jeszcze jedną, dwunastą planetę – pomiędzy sąsiadującym z Ziemią Marsem a Jowiszem. Dziś między tymi ostatnimi planetami jest rażąco duża luka, w której znajduje się ciąg asteroidów.
Co więcej, sumeryjskie tablice z inskrypcjami opowiadają taką oto historię Układu Słonecznego:
Najpierw dowiadujemy się o praukładzie słonecznym, złożonym z trzech planet (Słońce, Merkury i Tiamat). Powstanie kolejnych planet sprawiło, że Układ Słoneczny obejmował Słońce i dziewięć planet. Później zaś przeniknęła z zewnątrz do naszego Układu Słonecznego jeszcze jedna planeta (o babilońskiej nazwie Nibiru czy też Marduk). Za nią były planety: Neptun, Uran i Saturn. Jej pojawienie się spowodowało zmiany w grawitacji wszystkich planet (miała ona odwrotną trajektorię!), a w dalszej konsekwencji – potężne wybuchy i katastrofy, po których powstały nowe księżyce. Z czasem doszło do zderzenia Tiamata z jednym z księżyców Nibiru/Marduka. Druga i ostatnia kolizja nastąpiła, gdy intruz (Nibiru/Marduk) jeszcze raz okrążył Słońce. Jeden z księżyców Nibiru/Marduka spowodował oderwanie się górnej części Tiamata. Ta część została skierowana na nową orbitę i porwała za sobą księżyc o nazwie Kingu. Powstała z nich para: Ziemia i Księżyc.
Przeniknąwszy do naszego Układu Słonecznego Nibiru/Marduk mógł zderzyć się z planetą Tiamat (pierwotną Ziemią), ale do tego nie doszło. Nastąpiła jednak kolizja jednego z księżyców Nibiru z Tiamatem, przez co ta ostatnia planeta uległa częściowemu zniszczeniu. Ocalała reszta Tiamata zboczyła z wcześniejszej trajektorii, ale pociągnęła za sobą jeden z dwóch księżyców Nibiru i tak oto powstały – z nowym umiejscowieniem – nasza dzisiejsza Ziemia i nasz Księżyc.


Druga część zniszczonego Tiamata stanowi ciąg asteroidów, dziś znajdujący się między Marsem a Jowiszem.
Najważniejszym pisanym świadectwem z Mezopotamii jest wszakże epos Atrahasis, zachowany w dobrym stanie. Opowiada on o czasach sprzed potopu oraz o ziemskim rozwoju człowieka. Czytamy tu o istotach zwanych Anunnaki (ci, którzy zstąpili z niebios na Ziemię). Anunnaki około 450 000 ziemskich lat temu przybyli na Ziemię, bo potrzebowali pilnie złota na swojej macierzystej planecie Nibiru, która okrąża nasze Słońce raz na 3600 lat. Działo się to miliony lat po zniszczeniu Tiamata.

Ziemia wydała się zapewne owym Anunnaki szczególnie korzystnym miejscem, a to ze względu na jej zasoby (istnienie życiodajnej wody w atmosferze oraz trwała zielona roślinność), na ekosferę (z optymalną bliskością Słońca). Wybrali oni Ziemię!
Ale zobrazujmy sobie pokrótce ówczesny stan Matki Ziemi: przeżywała ona właśnie kulminację drugiej z wielkich epok lodowcowych (było to 430-480 tysięcy lat temu). Prawdopodobnie jedną trzecią ówczesnego lądu pokrywał lód. Deszcze należały do rzadkości. Poziom morza w wielkich epokach lodowcowych (pierwsza rozpoczęła się około 600 tysięcy lat temu) znajdował się – według szacunków – blisko 250 metrów niżej w porównaniu z poziomem dzisiejszym. Przyczyną takiego stanu rzeczy było zlodowacenie wielkich ilości wody na stałym lądzie. Tam, gdzie dziś są morza i wybrzeża, wówczas istniał suchy ląd.
Miejscami uznanymi przez pierwszych Anunnaki za nadające się do skolonizowania były dorzecza wielkich rzek, takich jak Nil, Eufrat, Tygrys.
Pierwsza grupa owych Anunnaki liczyła pięćdziesiąt osób. Wylądowali na Morzu Arabskim, skąd ruszyli w kierunku Mezopotamii, gdzie na skraju bagien powstała pierwsza na tej planecie osada (eridu = dom wzniesiony gdzieś daleko).
Nazwę eridu w podobnym brzmieniu odnajdujemy w innych językach; odpowiada jej na przykład starowysokoniemiecki wyraz erda (w obecnej niemczyźnie: Erde —- Ziemia), angielski earth, średnioangielski erthe, a gdy cofniemy się w czasie i przeniesiemy w inny region geograficzny, natrafimy na aramejskie wyrazy: artha, ereds, erd, oraz erc, jak też na hebrajską formę: erec.
Listy królów sumeryjskich podają siedziby i okresy panowania pierwszych dziesięciu władców Anunnaki – sprzed wielkiego potopu. Jednostką czasu jest szar (l szar = 3600 lat = l okrążenie naszego Słońca przez Nibiru). Według tekstów, od pierwszego lądowania do potopu upłynęło 120 szarów. W tym czasie planeta Nibiru okrążyła Słońce 120 razy – odpowiada to 432 tysiącom lat ziemskich. Sumeryjska lista królów stanowi chronologiczny wykaz władców, miast i wydarzeń. Imię pierwszego “boga” na Ziemi, który zaplanował pojawienie się pierwszej -— “boskiej” -— królewskiej dynastii dla Eridu oraz czterech pozostałych miast, jest niestety nieczytelne. Różne teksty wykazują jednak zgodność w tym punkcie i nazywają Enkiego “panem lądu”, w języku akadyjskim zwany jest EA (pan głębin). Nosił on przydomek Nudimmud (ten, który potrafi coś stworzyć). Był to mędrzec, propagator kultury, znakomity przyrodnik, nauczyciel oraz inżynier. Ro dzicami Enkiego byli: Anu (An), władca Nibiru i bogini Numma.
Jako pierwsze miejsce zamieszkania wykazał on obszar przylegający do bagien i zapowiedział: Tutaj osiądziemy. Teren, który Enki objął we władanie, stał się siedzibą monarchy i głównym miejscem kultu. Wieloletnie wydobywanie złota w bardzo trudnych warunkach – na obszarze Abzu (nisko położonego obozowiska) – sprawiło, że narastało niezadowolenie ludu Anunnaki. Gdy do obozu przybył Enlil, brat Enkiego, wybuchło powstanie. Robotnicy nie chcieli dłużej pracować… Między innymi dlatego, że w okresie pracy na Ziemi byli narażeni na ziemską grawitację, a tym samym na starzenie się.
Doszło do narady “bogów”, na którą przybył także wielki władca Nibiru, Anu, i stanął po stronie społeczności Anunnaki. Ale oto Enki znalazł rozwiązanie: trzeba stworzyć prymitywnego robotnika, lulu. Lud Anunnaki przystał na to.
Z sumeryjskich zapisów wynika jednoznacznie, iż pierwszy człowiek został stworzony sztucznie, i to w jednym tylko celu: czekała go praca na rzecz “bogów”. Miał być ich niewolnikiem i właśnie dlatego nazwany został przez Sumerów lulu amelu (co oznacza: prymitywny robotnik).

Kiedy mogło się to dziać?
Sumeryjskie tabliczki z inskrypcjami informują: bez mała 144 tysiące lat (czyli czterdzieści szarów) po lądowaniu, które odbyło się około 450 tysięcy lat wcześniej, wybuchło powstanie ludu Anunnaki. Oznaczałoby to, że Homo sapiens, nasz przodek, został stworzony około 300 tysięcy lat temu.
Jak wtedy przedstawiała się Ziemia? Znajdujemy się w epoce przedatlantydzkiej. Czy Lemuria już upadła? Niewykluczone. Dokładnie tego nie wiadomo. Z pewnością jednak jest teraz epoka lodowcowa. Dawne przekazy tybetańskie informują, iż w tej epoce cywilizacje wysoko rozwinięte wycofały się do wnętrza Ziemi (dzięki systemom tuneli itd.), pozostałe zaś – te, które przetrwały katastrofę Lemurii – najprawdopodobniej uległy degeneracji. Czyżby istotami zdegenerowanymi byli, znani nam skądinąd, neandertalczycy?


Narodziny “pierwszego” człowieka, przedstawione na asyryjskim walcowatym obrazie
Gdy lud Anunnaki znalazł się w epoce lodowcowej na Ziemi, w okolicy, w której nastąpiło lądowanie, natknął się zapewne na ów zdegenerowany typ istoty ludzkiej. Ale przedstawiciele nauk przyrodniczych po dziś dzień nie potrafią sobie tego wytłumaczyć, zwłaszcza że wykształcenie się gatunku Homo sapiens, czyli człowieka, z naczelnych dokonało się w bardzo krótkim czasie. Brak wyjaśnienia owego przejścia od jednej fazy rozwoju ewolucyjnego do drugiej specjaliści określają jako missing link -— brakujące ogniwo.
Wiele jest zresztą faktów, które nie są łatwe do przyjęcia dla darwinistów, usiłujących dowieść słuszności teorii ewolucji. Według Darwina, gatunki powstawały dzięki naturalnej selekcji – w walce o przetrwanie wygrywa najsilniejszy. Toteż darwiniści nie wyolbrzymiają problemu brakującego ogniwa. Lekceważą oni na przykład istnienie czaszek długich i “wieżowych”, traktując je jako zdeformowane przez wiązane na głowie deski. Nie potrafią jednak wyjaśnić, jak mogła powstać potrójna masa głowy. Nie potwierdza też ich poglądów istnienie olbrzymów, których odnalezione szkielety mają co najmniej cztery metry długości. Czyż teorię Darwina daje się zastosować do tych istot? Chyba nic tu się nie wiąże w całość.
Teksty Sumerów opowiadają tylko o obszarze Mezopotamii, tak więc nie dowiadujemy się z nich niczego o Ameryce Południowej, Himalajach czy Chinach. Wszakże istnieją azteckie przekazy, które są znacznie starsze niż teksty Sumerów, i z owych przekazów czerpiemy informacje o upadku jeszcze dawniejszych cywilizacji, po którym następowała degeneracja tych, które ocalały, wywołana przez zewnętrzne okoliczności (epokę lodowcową). Stąd też Tybetańczycy przywiązują tak wielką wagę do swojego zasobu genów, przechowywanego w jaskiniach samadhi .
Powróćmy jednak do kraju Sumerów i do ludu Anunnaki. Szukali oni rozwiązania pewnego problemu, jaki stwarzali członkowie społeczności. Rozwiązaniem okazał się prymitywny mieszkaniec tej właśnie okolicy. O jego losach tabliczki Sumerów informują dokładnie. Odnajdujemy zarazem ogniwo pośrednie w łańcuchu ewolucyjnym: pomiędzy gatunkiem Homo erectus a Homo sapiens.
Z tabliczek można się dowiedzieć, że pierwszy człowiek – robotnik (Adam) został stworzony sztucznie przez bogów ludu Anunnaki. Doszło więc do manipulacji, której następstwem było ogromne przyspieszenie rozwoju tego typu istoty ludzkiej.
Według dawnych tekstów, twórczy pomysł pochodził od Enkiego (Ea), a zrodził się on, gdy Enki dowiedział się, że podjęto decyzję o ukształtowaniu postaci zwanej Adamo. Prymitywny człowiek, którego Anunnaki znaleźli w swojej okolicy, wydał się im odpowiednim materiałem na nowego niewolnika.
Stworzenie nowego niewolnika nie udało się od razu, eksperymentowano więc. Wczytując się w kolejne starożytne przekazy, dowiadujemy się, że Anunnaki potrzebowali wiele czasu na znalezienie właściwego “obrazu”, czyli odpowiedniej mieszanki genetycznej. Od ich własnych początków do pojawienia się pierwszego “Adama” minął długi czas.
Nie zapominajmy zresztą o tym, że i w naszej hipernowoczesności naukowcom, którzy zainteresowali się manipulacjami genetycznymi i klonowaniem, przychodzi podejmować wiele, bardzo wiele prób, zanim uzyskają “doskonały” wynik – mając tę świadomość, dopatrzymy się sensu w starożytnych przekazach. Bogowie ludu Anunnaki mieli pewno takie same trudności, jak my, którzy żyjemy dzisiaj. Oni też potrzebowali sporo czasu na próby, które pozwoliłyby uzyskać “doskonały” efekt.
Przypomnijmy sobie szkolne lekcje biologii: sformułowane przez Grzegorza Mendla prawo dziedziczności usiłuje się potwierdzać krzyżowaniem różnych odmian much. Naukowe udowodnienie czystej dziedziczności wymaga wielu krzyżówek. Tak samo zapewne musieli sobie – kilkaset tysięcy lat temu – radzić Anunnaki, tyle że my, którzy uczymy się biologii, znamy już wyniki uzyskane przez Mendla i właściwie dysponujemy pewnymi wskazówkami.
xxx

Czarny obelisk ku czci asyryjskiego króla Salamasara: na smyczy prowadzone są zwierzęta człekokształtne
Nie ma innego wytłumaczenia tego, iż nie tylko dawne przekazy z Mezopotamii obszernie informują o próbach, krzyżówkach i mieszańcach. Informacje babilońskie i sumeryjskie znalazły potwierdzenie w wielu innych kulturach i przekazach. Musimy założyć, że “bogowie” podejmowali różne próby i eksperymenty, zanim ustalili właściwą “mieszankę” i właściwą metodę tworzenia pierwszych “Adamów”.
Czyżby odkryta w Japonii amfibia była na to dowodem? Czy raczej był to odrębny gatunek?
Mimo klarownych opisów, które pojawiają się w przekazach sumeryjskich i w innych kulturach świata, nie potrafimy dziś dokładnie określić, ilu lat czy dziesięcioleci prób było potrzeba; co gorsza, brak nam odpowiednich artefaktów.

Kim był ów Enki – twórca gatunku Homo sapiens ?
Enki był ponoć synem króla owych istot pozaziemskich. Tytuł „EN.KI” oznacza: Pan (Władca) Ziemi. Według tekstów sumeryjskich, tytuł Enkiego niezupełnie odpowiadał rzeczywistości, albowiem w wyniku rywalizacji i intryg – władcy tamtych pozaziemskich cywilizacji byli w nie, jak się zdaje, uwikłani – spore obszary planety wyszły spod jego panowania i znalazły się pod władzą ENLILA, jego przyrodniego brata.
Enkiemu przypisuje się nie tylko stworzenie człowieka, ale i wiele innych dokonań. Ponoć osuszył on bagna nad Zatoką Perską, zastąpiwszy je urodzajną ziemią uprawną, budował też tamy i okręty, i był wybitnym uczonym.
Dla nas szczególnie ważne jest to, że Enki dobrze odniósł się do swego dzieła. Teksty mezopotamskie przedstawiają Enkiego jako tego, który w rodzie istot pozaziemskich stawał w obronie nowego ziemskiego ludu. Protestował on przeciwko wielu okrucieństwom, jakie spotykały ludzi ze strony innych istot pozaziemskich, między innymi za sprawą jego przyrodniego brata Eniiia. Z tabliczek wynika, że Enki nie chciał zniewolenia człowieka, ale został w tej kwestii przegłosowany. Ludzie , traktowani przez swych panów po prostu jak zwierzęta juczne, byli narażeni na przejawy okrucieństwa. Ponadto w inskrypcjach mowa jest o głodzie, chorobach i czymś, co dziś określamy jako wojnę biologiczną. Gdy owo ludobójstwo nie spowodowało jednak wystarczającego spadku liczebności ludzi, postanowiono ich zgładzić poprzez potop, także w nadziei na to, że będzie można się pozbyć istot “niecałkiem udanych” – mieszańców, mutantów i zwierzoludzi.
Dziś wielu archeologów potwierdza, że przed tysiącami lat na Bliskim Wschodzie nastąpił potop, o którym czytamy zresztą nie tylko w źródłach już tu wspomnianych, ale i w mitach Indian północnoamerykańskich.
Według tekstów sumeryjskich, Enki opowiedział pewnemu Mezopotamczykowi imieniem Utnapisztim o planie, jaki uknuli jego pozaziemscy pobratymcy, i poradził mu zbudować okręt, aby z pewną ilością złota, z rodziną, trzodą, kilkoma rzemieślnikami oraz dziką zwierzyną wypłynął na morze.
Podobnie jak wiele innych opowieści starotestamentowych, historia Noego ma swoje źródło w dawniejszych tekstach mezopotamskich. Żydzi zmieniali tylko imiona, a z licznych “bogów” powstał “jedyny Bóg” wyznawców judaizmu.
Wśród zwierząt czczonych przez człowieka żadne nie miało tak wielkiej wymowy symbolicznej i takiej rangi, jak wąż, a to dlatego, że był on znakiem pewnej grupy, która wywarła niemały wpływ na wczesne kultury obu półkul. Grupę tę stanowiło bractwo uczonych pragnących upowszechniać wiedzę i sprzyjać osiąganiu przez ludzi duchowej wolności – “Bractwo Węża”. Walczyło ono ze zniewoleniem istot rozumnych i usiłowało wyzwolić ludzkość spod jarzma pozaziemskiego. (Starotestamentowe określenie węża brzmi: nahasz, a wywodzi się ono ze źródłosłowu NHSH i oznacza tyle, co rozszyfrowywać, wykrywać). Założycielem “Bractwa Węża” był buntowniczy z natury, ale i twórczy książę Enki. W tekstach czytamy, że Enki i jego ojciec Anu mieli rozległą wiedzę w zakresie etyki i wiedzę duchową, która znalazła odzwierciedlenie w biblijnej opowieści o Adamie i Ewie. Enki został uznany winnym w tym sensie, że dał człowiekowi wiedzę o pochodzeniu rodu ludzkiego, o jego stwórcach (istotach pozaziemskich) i jego wolności, a zarazem pomógł człowiekowi osiągnąć wolność ducha. W ogrodzie E.DIN, który dla społeczności Anunnaki był sadem i w którym pracowali także niewolnicy z gatunku Homo sapiens, obowiązywał zakaz zjadania owoców z pewnej jabłoni – z drzewa wolności.
Dlaczego było to zakazane? Jakież to niebezpieczeństwo kryło się w jabłku?
Wczytajmy się w krótki fragment Starego Testamentu, aby sprawdzić, co na ten temat mówi Biblia. W Księdze Rodzaju znajdujemy ten oto passus: A wąż byt bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: “Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?” Niewiasta odpowiedziała wężowi: “Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”. Wtedy rzeki wąż do niewiasty: “Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło”. (Rdz. 3,1-5)
Każdemu, kto uważa Stary Testament za ważny dla siebie, już choćby ten fragment powinien dać do myślenia: otóż jego “Bóg” kłamie! Adam i Ewa nie umarli…
Ów “Bóg” nie był wszakże Bogiem – stwórcą wszechrzeczy, lecz postacią tożsamą z Anu, ojcem Enkiego i Enilia, kimś, kto znał szczególne właściwości tamtego jabłka – w istocie owocu granatu!
Czym się ten owoc wyróżnia?
Wyjaśnia nam to Morpheus, który w swojej bestsellerowej książce Matrix-Code interpretuje dotyczący nas program stworzenia z pozycji naukowych:
Pestki owocu granatu oraz kora na korzeniach tego drzewa zawierają pewną szczególną substancje odurzającą – DMT . Zażywając jej, popada się w stan swoistej iluminacji. Dotyczy to również noworodków, które przychodzą na świat z mózgami pełnymi DMT, dzięki czemu mają bezpośredni kontakt z hiperprzestrzenią. Właśnie DMT, występuje w pestkach owoców granatu. W czasach Adama i Ewy trzeba więc było uniemożliwić zażywanie tej substancji. Dlatego też nastąpiła najbardziej brzemienna w skutki interwencja w dziejach ludzkości: wygnanie z raju!
Spożywanie tego owocu i – w efekcie – “poznanie” dobra i zła miały ogromne znaczenie, bo dawały ludziom możliwość rozmnażania się – dzięki osiągnięciu statusu istot świadomych. Wcześniej ludzie byli tylko hybrydami, powstałymi z krzyżowania dwóch odmiennych ras i, jak wszystkie hybrydy, istotami bezpłodnymi. Mezopotamista Zacharia Sitchin interpretuje sumeryjski tekst jako świadczący o uznaniu człowieka za mieszańca gatunków: Anunnaki i Homo erectus, za poprzednika gatunku Homo sapiens.
Społeczności Anunnaki ludzka chęć rozmnażania się nie była oczywiście na rękę, zależało bowiem owym istotom na zachowaniu kontroli nad swoim eksperymentem. Wiedza, jaką uzyskali ówcześni ludzie przez zjedzenie owocu, nie miała charakteru naukowego, sprowadzała się do poznania możliwości płodzenia, wydobycia się ze statusu bezpłodnych hybryd i stania się rasą istot zdolnych do posiadania potomstwa. Anunnaki byli tą ambicją bardzo rozgniewani i dlatego wypędzono ludzi z ogrodu E.DIN. Enki, który pomógł niewolnikom stać się nową rasą, namówił ich do spożycia owego owocu, ponoć wystąpił nie przeciwko Bogu, tak jak czytamy w Biblii, lecz przeciw okrutnym czynom pozaziemskich “bogów”, a także swego ojca, króla istot pozaziemskich.
Mimo dobrych chęci Enkiemu i “Bractwu Węża” zapewne nie powiodło się wyzwolenie człowieka. Tabliczki mezopotamskie mówią o tym, że “Wąż” (“Bractwo Węża”) w krótkim czasie uległ przewadze innych frakcji rządzącej elity istot pozaziemskich. Enki został wygnany na Ziemię i bezwzględnie oczerniony przez swoich wrogów, aby nigdy już nie mógł zyskać sobie zwolenników. Zmieniono jego tytuł: “Władcę Ziemi” zastąpił “Władca Ciemności” – Enki okazuje się upadłym “synem jutrzenki” (Iz. 14,12: jakże to spadłeś z niebios, /Jaśniejący, Synu Jutrzenki? /Jakże runąłeś na ziemie, i ty, który podbiłeś narody?) on właśnie, jako najpiękniejsza i najpotężniejsza istota w swoich czasach, jawi się jako ten, który niesie światło; był nosicielem światła dla Germanów, Grecy znali go pod imieniem Heliosa albo Fosforosa, jego łacińskie imię brzmiało: Luciferus. Został więc utożsamiony z diabłem! Przedstawiano go jako śmiertelnego wroga istoty najwyższej, w tym przypadku: jego ojca, dowódcy statku kosmicznego, ale mieszkańcom Ziemi wmawiano, że był wrogiem ich stwórcy (co zresztą niecałkiem mijało się z prawdą). Zapewniano ludzi, że całe zło świata pochodzi od niego i że pragnie on ich duchowego zniewolenia.
Taka interpretacja byłaby możliwa przy założeniu identyczności Enkiego i Lucyfera. Ale czy rzeczywiście są oni tożsami? I czy Lucyfer naprawdę jest bezinteresownym orędownikiem wolności? Bynajmniej nie jest bezpodstawnym twierdzenie, że na naszej plancie pojawiały się różne istoty z głębi wszechświata, by tutaj płodzić nowe istoty, po czym nas opuszczały. Mitologia grecka opowiada o bogach, którzy mieszkali na Olimpie, zwłaszcza zaś o Hermesie, posłańcu bogów, przemierzającym niebo swoim boskim wozem! Hawajska pieśń hula-hula opisuje lądowanie statku kosmicznego na wielkim wulkanie Maunakea na Big Island, mówi też o tym że najodważniejszy z wojowników wspiął się tam i posiadł kobietę, która wyszła mu naprzeciw, i tak powstała dzisiejsza rasa hawajska. Majowie oraz Indianie Hopi zapewniają o swoim pochodzeniu z Plejad. Mieszkali oni najpierw na kontynencie, który znajdował się pośrodku Atlantyku, ale zatonął, po czym żyli w miastach podwodnych, a z czasem osiedlili na kontynencie północno i południowoamerykańskim. Australijscy aborygeni opowiadają o tym, że i u nich dawno temu lądowały statki kosmiczne, których pasażerowie uczyli ich pewnych mądrości, a także pozostawili im bumerang.
Według naukowych danych dzieje ludzkości rozpoczęły się 3800 lat p.n.e. w państwie sumeryjskim. Wcześniej byliśmy jakoby zbiorowością obrośniętych dzikusów i barbarzyńców. Tyle, że nasuwają się tu pewne wątpliwości. Oto na przykład przyjęło się datowanie Sfinksa na 2500 rok p.n.e. i uznawanie faraona Chefrena za tego, który zainicjował jego budowę. Tymczasem R.A. Schwaller, matematyk i orientalista, jak też egiptolog John Anthony West jednoznacznie wykazali, że wzory erozyjne na powierzchni Sfinksa mogły powstać tylko w następstwie działania wody. Z ich badań wynikło, iż nie piasek i nie wiatr przyczyniły się do powstania wzorów erozyjnych, lecz spowodowała je woda płynąca na głębokości 70 m. Westowi udało się wyliczyć, że Sfinks musiałby przez co najmniej 1000 lat być narażony na ciągłe opady deszczu, ażeby mogły powstać takie ślady erozji. Geologia i archeologia mają więc w tej kwestii całkowicie rozbieżne poglądy. Sahara liczy sobie aż 7-9 tysięcy lat, a to oznacza, że Sfinks istnieje co najmniej 8-10 tysięcy lat. Nasz świat nauki utrzymuje wszakże, iż w owych czasach nie było na tamtym obszarze kultur wysoko rozwiniętych i na pewno nie takich, które potrafiłyby wznieść coś takiego jak Sfinks; zresztą nawet przy dzisiejszej technice niełatwo byłoby zbudować Sfinksa.


I dochodzimy do decydującego pytania:
Czy owi goście opuścili nas na zawsze, czy raczej powrócą? A może niektórzy z nich w ogóle nie opuszczali Ziemi? Czyżby władcy tego świata uzgodnili, że nadal mogą – jak dawniej – eksploatować różne surowce?
Sugeruje to następująca sytuacja: w lutym 1998 roku spotkałem się na lotnisku we Frankfurcie z pewnym agentem południowoafrykańskiego wywiadu. Był to – właściwie jest – Bur, a więc człowiek o białym kolorze skóry, a nasze spotkanie miało na celu wymianę informacji politycznych. Później pokazałem mu jednak moją – jeszcze wtedy nieznaną mu – książkę Unternehmen Aldebaran (Projekt Aldebaran) i zdjęcia niemieckiej “cudownej broni” – latających tarcz. Wśród obiektów latających, które wówczas powstawały jako prototypy w Peenemunde, w augsburskich zakładach Messerschmitta, w Neu-Brandenburgu, we Wrocławiu oraz w Wiener Neustadt, znajdował się także obiekt w kształcie cygara. Na widok tego zdjęcia bardzo chłodny w zachowaniu mężczyzna przeraził się i zdenerwował. Po chwili stwierdził, że musi mi opowiedzieć pewną historię, którą nie podzielił się jeszcze z nikim:
Dorastał on w zamożnej rodzinie na olbrzymiej farmie i pewnego dnia spacerował tam ze swą nianią, otyłą Murzynką, aż tu nagle dostrzegli na niebie jakiś obiekt, który coraz bardziej zbliżał się do nich. To, co w pierwszej chwili uznali za samolot, okazało się ogromnym cygarem, i to srebrzyście lśniącym. Ów obiekt przybliżał się, po czym w pewnej odległości od nich – kilka metrów nad ziemią – przerwał lot, a wtedy otwarto drzwi, automatycznie wysunął się trap i jakiś mężczyzna wyszedł na zewnątrz. Niania wzięła nogi na pas, ale mój rozmówca stał jak wryty. Według jego opowieści, tamten mężczyzna miał na sobie kombinezon, ponadto rozpuszczone długie, jasne włosy i najbardziej niebieskie oczy, jakie zdarzyło mi się oglądać. Wydawało się, że mężczyzna ze statku kosmicznego znał chłopca, bo gestem polecił, żeby ten podszedł do niego. Ale w tym momencie chłopiec też uciekł.
Ów agent patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem, po czym powiedział, że w swojej karierze agenta na usługach rządu RPA często spotykał ludzi w jakiś sposób współpracujących zapewne z tymi, którzy nosili oczywiście garnitury i krawaty i chodzili krótko ostrzyżeni. Nie wiedział jednak, czy rząd zdawał sobie sprawę, co to byli za ludzie.
Później – nabrawszy do mnie zaufania – ów agent opowiedział mi o innym epizodzie w jego życiu, który wiąże się raczej z tematem społeczności Anunnaki.
Otóż zna on farmera, który posiada tyle ziemi, że przez cały dzień musi objeżdżać gospodarstwo konno, jeżeli chce wszystkiego doglądnąć. W obrębie znajduje się także małe jezioro, którego osobliwością jest to, że co pewien czas gdzieś znikają jego wody. Później zaś jezioro wypełnia się ponownie. Sam właściciel farmy przypuszcza, że jest ono połączone z jakąś rzeką albo źródłem i że poziom wody z niewiadomych przyczyn co rusz opada.
Dojechawszy konno do – znowu pustego – jeziora, farmer zobaczył latający spodek. Mężczyzna był wprawdzie uzbrojony, ale postanowił wpierw poobserwować, co się wydarzy. Nikt się nie pojawił, mimo że upłynęło kilka godzin. Właściciel farmy nie był pewien, jak na to zareagować. Powrót do domu trwałby zbyt długo, telefony komórkowe jeszcze wtedy nie istniały i w pobliżu nie było też sąsiadów, których ów farmer mógłby zaalarmować. Postanowił więc spędzić noc właśnie tam. Następnego dnia z dziury w gruncie wychynęły jakieś człekokształtne istoty, ale kojarzące się raczej z gadami – jak opowiedział ów człowiek, ani nieprzyjemne, ani budzące lęk. Stwierdził, że tamte istoty niosły pojemniki z jakimś materiałem, wydobytym stamtąd surowcem, i ładowały je na spodek. Po załadowaniu większej liczby pojemników zamknął się za nimi właz i spodek odleciał.
O jaki materiał tu chodzi? Czy owe istoty przybywają na Ziemię tylko po to, żeby go zabierać? Można przypuszczać, że Anunnaki zjawili się na Ziemi dla złota i pozyskiwali je przez tysiące lat. Nie zależało im na zawładnięciu Ziemią, bo przecież za każdym razem powracali na swoją planetę! Nie oni są więc dla nas, ludzi, groźni. Zresztą póki przebywają na Ziemi, starzeją się, co było powodem buntu robotników Anunnaki.
Ale tymczasem Ziemia została zaludniona. Przyjmijmy, że państwo i ja należymy do społeczności Anunnaki. Stwierdzamy teraz, po dłuższej nieobecności na Ziemi, że to i owo się tutaj zmieniło. Zwłaszcza w ciągu ostatnich stu lat człowiek dokonał dużego postępu w technice i sam już podróżuje w kosmosie. Posiada bomby atomowe, radar i dysponuje innymi wynalazkami, które nie pozwalają nam po prostu wylądować tutaj, by wydobywać materiał, którego pilnie potrzebujemy. Co robić? Zawładnąć tą planetą? Nie warto. Na cóż nam ona? Tutaj zbyt szybko się starzejemy. Pozostaje więc tylko jedno wyjście -— zawrzeć układ z kimś, kto może nam pomóc w uzyskaniu tego, czego potrzebujemy, a potem znowu zniknąć. Prawdopodobnie będziemy musieli zaproponować coś od siebie – dojdzie do swoistej wymiany. Czy zaoferujemy jakąś technologię?
Chciałbym w tym miejscu opowiedzieć Wam jeszcze jedną niezwykłą historię, która, być może, udzieli pewnych odpowiedzi.
W trakcie kolejnej podróży po Stanach Zjednoczonych, w roku 1990, poznałem partnerkę jednego z najskuteczniejszych amerykańskich adwokatów, a gdy się z nią zaprzyjaźniłem, usłyszałem od niej pewnego dnia taką oto opowieść:
Jej partner – nazwijmy go Mark – już w wieku trzydziestu lat należał do najlepiej opłacanych adwokatów w Ameryce i reprezentował między innymi rodzinę XXX. Gdy po raz kolejny zawitał na ich ogromnej posiadłości w pobliżu Houston, gospodyni poprosiła, żeby trochę poczekał, bo właściciele są zajęci. Ponieważ lubili się z ową gospodynią, zaprosiła go do kuchni na filiżankę kawy.
Rozmowa adwokata z gospodynią trwała już jakiś czas, gdy zwrócił on uwagę na kilka stojących nieco na uboczu krzeseł o dziwacznym kształcie. Adwokat zapytał o nie, ale gospodyni w pierwszej chwili uchyliła się od odpowiedzi, potem jednak powiedziała mu w zaufaniu, co następuje: Proszę tego nikomu nie opowiadać… Otóż raz w miesiącu wszyscy pracownicy maja wolny weekend – prócz mnie, bo jestem tu już bardzo długo. Za każdym razem, w godzinach popołudniowych, ląduje na terenie posiadłości latający spodek. Taak, wtedy mamy problem, bo istoty, które wychodzą z tego statku kosmicznego, nie wyglądają jak ludzie, a raczej jak połączenie jaszczurki z człowiekiem, poza tym mają tylko trzy palce i ogony. Opuszczają oni statek kosmiczny z wieloma ogromnymi walizkami dla rodziny XXX, ale niczego nie zabierają. Te krzesła wykonano specjalnie dla tych istot, wgłębienia na końcach oparć są przeznaczone na ich trzy palce, a otwór z tyłu mieści ogon. Przypuszczam, że ci kosmici przywożą pieniądze – kiedyś widziałam otwartą walizkę.
Kobieta, która mi to opowiedziała, dodała, że jej partner przeżył taki szok, iż wkrótce zamknął swoją kancelarię adwokacką – w wieku 35 lat – i przeniósł się razem z nią na Karaiby. Zarobił już tyle, że nie musiał dłużej pracować. A tamta historia go wykończyła.
I co Wy na to, drodzy Czytelnicy? Same bzdury? Nie do wiary, science fiction?
Być może. Sam nie wiem, co o tym myśleć. Nie było mnie przy tym, rozmawiałem tylko z partnerką człowieka, który się z czymś takim zetknął. Owa historia nie wydaje mi się jednak mniej wiarygodna niż czyjaś opowieść o tym, że kilka tysięcy lat temu rozdzielił morze, by wraz ze swymi towarzyszami przejść na drugi brzeg.
Proponuję, żebyśmy na pewien czas porzucili ten temat i przyjrzeli się powtórnie czemuś, co zostało udokumentowane przez historyków – sumeryjskim tabliczkom z inskrypcjami. Otóż opowiadają one o społeczności Anunnaki, Księga Rodzaju zaś wspomina o synach Bożych, którzy upodobali sobie córy człowiecze. Moim zdaniem, wszystkie te dawne teksty relacjonują wydarzenia, które rozegrały się właśnie tak albo przynajmniej podobnie. Przedmiotów świadczących o interwencji podjętej przez jakąś obcą cywilizację jest pod dostatkiem.
Należałoby w tym miejscu wspomnieć również o wynikach badań, które przeprowadziła Rumunka Isabela lorga. W jej książce czytamy o tym, że w 1961 roku Nicolae Vlasa natknął się na tak zwane tablice z Tartarii, w pierwszym momencie uznane za pochodzące z kraju Sumerów. Gdy je później zbadano w Moskwie i dokonano ich datowania, okazało się, iż owe pokryte sumeryjskim pismem tablice są o dwa tysiące lat starsze niż te znad Eufratu i Tygrysu. Rosyjski historyk N. Zyrow doszedł zatem do wniosku, że Sumerowie żyli pierwotnie w Karpatach, skąd dopiero po kilku tysiącach lat wywędrowali na ziemie odpowiadające dzisiejszemu terytorium Iraku. Tak czy inaczej, tablice z Tartarii zawierają identyczne informacje o ludzie Anunnaki, przy czym Isabela lorga jest zdania, że Nibiru nie było ojczystą planetą owego ludu, a jedynie bazą wykorzystywaną do międzylądowań. Za ojczyznę ludu Anunnaki uważa ona układ słoneczny Aldebaran.
Jeżeli damy wiarę wszystkim owym tekstom – tak jak inni wierzą w to, co czytają w Biblii, w Koranie, w Wedach i gdzie indziej – wówczas przyjdzie uznać, że dawno temu jacyś obcy przybysze obdarzali Ziemię kulturą. Jedni przybywali z Syriusza, inni z planety Nibiru, jeszcze inni – pisałem o tym w książce Unternehmen Aldebaran (Projekt Aldebaran) – z noszącego tę właśnie nazwę układu słonecznego. I wolno nam chyba wyobrażać sobie, że dochodziło do sporów terytorialnych, które przeradzały się w wojny. Mam tu na myśli wojny między Elohim i Nafilim, zrelacjonowane w Starym Testamencie; zresztą na konflikty między bogami natrafiamy u Germanów, Greków, ludów indyjskich i innych.
Nikt chyba nie wie dokładnie, które z owych istot pozaziemskich są rzeczywiście życzliwie usposobione do człowieka. Istnieją relacje osób wtajemniczonych informujące o tym, że rząd amerykański przechowywał pojazdy kosmiczne istot pozaziemskich w podziemnych hangarach (Area 51), że niektóre z tych rozbitych pojazdów zostały przez owe istoty odtworzone i że również mieszkańcy innych planet badają kosmos. Podobne relacje dotyczą Trzeciej Rzeszy, przy czym w tym ostatnim przypadku zachowały się znakomite fotografie, potwierdzające budowę takich pojazdów. Ale technika się nad nami nie rozczula – wręcz przeciwnie. Nowe technologie oraz osiągnięcia naukowe aż nazbyt często są wykorzystywane do realizacji celów elity władzy, że wspomnimy o manipulacji genetycznej czy klonowaniu ludzi, a przykładów jest znacznie więcej.
Muszę teraz uwzględnić i taką możliwość, iż uznacie, że tego już za wiele, nadeszła pora spojrzenia prawdzie w oczy i dowiedzenia się, co zakulisowi władcy naszej planety od stuleci ukrywają i podają do wiadomości tylko członkom elitarnych lóż. Wszystko bowiem, co ludziom nieświadomym wydaje się zabawne, jest przez owe elity traktowane bardzo poważnie i staje się przedmiotem badań, i na tym polega istotna różnica między obiema grupami ludzi. Jeżeli elity stwierdzają, że taka czy inna opowieść nie ma żadnych realnych podstaw, to przynajmniej wiedzą, iż tak się sprawa przedstawia i mogą ją odłożyć adacta. Jeżeli jednak coś jest na rzeczy, to odpowiedni materiał zostaje skonfiskowany, oceniony i zapewne wykorzystany.
Większość ludzi naszej cywilizacji, tych, którzy uważają siebie za “światłych” – nie odczuwa jednak potrzeby osobistego wnikania w cokolwiek; owi “światli” ograniczają się do sceptycznych uśmiechów —- to jest przecież o wiele wygodniejsze! Informacje o rzeczywistym stanie rzeczy zaczerpnęliśmy z pewnego programu telewizyjnego. O wojnie w Iraku byliśmy wszak również rzetelnie informowani, czyż nie?



sobota, 29 sierpnia 2015

Wiedza tajemna w Egipcie

Julian Ochorowicz
„Wiedza tajemna w Egipcie”

Prawdopodobnie w Egipcie nauczanie było raczej odgadywaniem symbolów niż wykładem. Misterie były
objawiane, nie objaśniane, przypuszczano bowiem, że tylko ten, kto sam doszedł prawdy, zasługiwał na nią;
a tendencja ta była powszechna w nauce kapłańskiej, zawsze bowiem za źródło prawdy uważali objawienie,
nawet wtedy, kiedy własną pracą do niej doszli. Można Egipt uważać za główną ojczyznę tej
antypoglądowej metody nauczania.
Zdaje się, że obok wspomnianych ćwiczeń, od nowicjuszów wymagano postów i różnych prac
fizycznych, mających na celu poznanie wytrwałości kandydata i zahartowanie jego ciała.
Czy były także próby, w rodzaju tych, jakie później stosowano np. w świątyniach eleuzyńskich - a które
w następnych wiekach przejęli wolnomularze?
Być może, chociaż jako polegające na farsach i fantasmagoriach, nie odpowiadały poważnej naturze
egipskiego umysłu i dlatego, przynajmniej w tej samej formie, są wątpliwe.
Ponieważ jednak niektóre fragmenty prób eleuzyjskich niewątpliwie pochodzą z Egiptu, przytoczę je w
kilku obrazkach.
Nie znalibyśmy nigdy tych sekretów, gdyby nie buntownicza natura jednego dytyrambisty greckiego,
który z narażeniem życia, ogłosił je światu. Mowa to o Diagorasie z Melos, tym, o którego skazaniu na
śmierć przez kapłanów, za zdradę przysięgi, bezimiennie wspomina Arystofanes. Otóż ów Diagoras, przez
niektórych zaliczany do sofistów, rozmyślając nad wiarą swych współobywateli, doszedł do przekonania, że
mitologia grecka jest stekiem głupstw i niedorzeczności, i wsparty na Demokrycie, u którego uczył się
filozofii, postanowił rozpocząć między rodakami propagandę nowych pojęć. Słysząc jednak ze wszech stron
powoływanie na potęgę kapłanów eleuzyńskich, jako dowód nadziemskiej pomocy, jaką bogowie niosą
wtajemniczonym, postanowił sam się wtajemniczyć.
Przyjmowanie nowicjuszów odbywało się tylko raz na 3 lata i trwało 9 dni. Trzy pierwsze poświęcano
modlitwie, postom, oczyszczeniom i ofiarom, oraz procesjom nad brzegiem morza.
Czwarty dzień zajmowały tańce święte i pantomimy, wyobrażające porwanie Prozerpiny, oraz odkrycie
sztuki agronomicznej (kapłani egipscy zaliczali sztukę uprawy roli również do swoich tradycji, oni to dawali
ludowi rady dotyczące uprawy roli), wreszcie zabawy i uczta na łące.
Piątego dnia pochód z pochodniami, naśladowany z Sais w Egipcie: kandydaci postępują po dwóch z
pochodniami w ręku, a następnie, zawsze w grobowym milczeniu, podają sobie i odbierają pochodnie z ręki
do ręki. Miało to symbolizować braterstwo światła w zakonie.
Szóstego dnia iluminacja i muzyka na cześć Bachusa: kapłani śpiewają hymny i idą z procesją do
świątyni.
To wszystko odbywało się jawnie.
Teraz zaczynają się próby tajemne, które zajmują „trzy dni mistyczne”.
Kandydaci zbierają się w sali zupełnie ciemnej, u wrót tajemnego przybytku. Naraz wrota otwierają się z
trzaskiem, a w głębi ukazuje się obraz szalonej burzy: wiatr świszcze, pioruny biją, błyskawice oświetlają
widnokrąg, ziemia drży pod nogami. Z głębi przepaści wychylają się węże syczące. Słychać jęki i krzyki
rozpaczy, a przy świetle błyskawic ukazują się co chwila straszne widziadła, trupy zakrwawione, szkielety i
potwory różnych kształtów.
Po chwili wszystko cichnie i zasłona zapada. Podnosząc się znów, odsłania widok Teatru (piekła). Ofiary
poddane mękom różnego rodzaju, duszący zapach siarki i rzeki płomienne straszą nowicjuszów, którzy
jednak po chwili, dla uspokojenia, otrzymują widok pól elizejskich (nieba), tchnących wiosenną rozkoszą.
Cieniste gaje kryją pary kochanków, przeczyste strumienie szemrzą rozkosznie - scena zasypuje się
kwiatami, na łąkach widać wspaniałe uczty, a z dala dolatują dźwięki uroczej muzyki.
To tylko prolog, teraz nastąpi właściwa tragikomedia. Po powtórzeniu przysięgi na dochowanie wiecznej
tajemnicy przed posągiem Cerery, lśniącym od złota i drogich kamieni, i po przemowie Wielkiego Kapłana,
który zapewnia wtajemniczonym życie pełne rozkoszy - dodając, że zjednuje się bogów ofiarami dla
kapłanów kandydatów rozdzielają i umieszczają osobno, w ciemności.
Diagoras, siedząc w swej celi, podsłuchał rozmowę maszynistów, którzy jednego z kandydatów
omdlałego wynieśli tam dla ratunku.
- Jak zacząłem udawać węża, nie wytrzymał i zemdlał - mówi jeden z aktorów.
Diagoras rozmyślał z oburzeniem nad tym co słyszał, gdy dano mu znać, że na niego kolej. Stawiono go
przed obliczem sześciu kapłanów zamaskowanych, w białych szatach egipskich, oblamowanych srebrem,
stojących przed wielkim stołem. Na stole leżały trupie głowy, szkielety i puchary z cykutą.
- Nowicjuszu - rzekł najstarszy z nich - zanim przestąpisz święte progi, przypatrz się przedmiotom. Są to
czaszki tych, którzy odważyli się zdradzić nasze tajemnice. Czy masz dosyć odwagi, aby przejść ostatnie
próby?
- Mam.
- Przysięgnij więc na brodę Demiurga, że raczej pozwolisz sobie wydrzeć życie, niż jedną z naszych
tajemnic.
- Przysięgam.
Po trzykrotnym powtórzeniu długiego tekstu przysięgi, czterech drabów ujęło go za ramiona i
poprowadziło na „pole śmierci”.
Przeszedłszy przez jakiś ciemny korytarz, w którym różne potwory, wśród pisków i wrzasków otwierały
nań paszcze przy świetle błyskawic, znalazł się naraz przed wąskim wejściem, strzeżonym przez dwóch
cyklopów z podniesionymi pałkami.
„Postanowiłem mimo to iść naprzód - mówi Diagoras - ale w chwili, gdym się zbliżył, owi cyklopi
uderzyli pałkami w skałę i ziemia zapadła się pode mną. Znalazłem się w jakiejś piwnicy z przyborami do
tortur wszelkiego rodzaju; z jednej strony leżały na ziemi szczątki pokrajanych i krwawych trupów, z drugiej
stali kaci, poprzebierani w ohydne maski.
Uśmiechałem się z politowaniem nad tą szopką, gdy dwóch oprawców, przebranych za egipskiego boga
Anubisa, chwyciło mnie wpół, z chęcią niby przepiłowania mego ciała wielką piłą trzymaną w rękach, ale
ponieważ jeden z nich zbyt ordynarnie mnie ujął i zranił łokciem w oko, niewiele myśląc, chwyciłem drąg
żelazny, który stał w kącie i grzmotnąłem go nim przez plecy. Upadł jak długi, a tymczasem towarzysz jego
drapnął. Naraz błyskawice oślepiły mnie tak, żem nic nie widział. Po chwili spostrzegam, że jakaś furia
rzuca mi na twarz węża, chciałem ją gonić, ale znikła w ciemności. Wówczas niewidzialna siła schwyciła
mnie i uniosła w górę, osadzając na brzegu stromej skały. Dokoła było ciemno, tylko u stóp widziałem
migający słabym światłem potok, który z hukiem uderzał o kamienie.
- Skacz! - woła jakiś głos.
Ministrowie Cerery - zawołałem - odpowiadacie za moje życie wobec bogów!
Miałem już skakać, gdy skała wraz ze mną osunęła się łagodnie i znalazłem się na ziemi.
Przede mną stała Melissa uśmiechnięta, winszując odwagi, zapowiadając jeszcze jedną próbę – ostatnią.
- Weź ten chleb i tę lampę; chleb będzie ci potrzebny do uśpienia cerbera, strzegącego w otchłani drzwi,
które ci oświetli ta lampa. Potrzebujesz tylko nacisnąć guzik, a otworzą się. Tam czeka cię ostatnia próba.
Jeżeli ją zniesiesz, będziesz wtajemniczony w nasze święte misteria.
Wziąłem chleb i lampę i zstąpiłem znów do jakiejś piwnicy.
Szedłem tak długo bez przeszkody, aż usłyszałem coraz to bliższe szczekanie psa. Na kilka kroków przed
drzwiami stał wielki brytan wyszczerzając na mnie zęby. Tym razem pies był prawdziwy i nie wzbudzał
zaufania; niemniej jednak, spełniając polecenie Melissy, rzuciłem mu bułkę chleba. Pożarł ją chciwie i nie
upłynęło kilka minut, gdy spuścił głowę, rozciągnął się i zasnął. Wtedy zbliżyłem się ostrożnie i nacisnąłem
guzik, natychmiast drzwi rozwarły się z takim hałasem, że pies zbudził się i rzucił się na mnie. Szczęściem
zatrzymał go łańcuch i miałem czas skoczyć za próg. Lecz cóż ujrzałem przed sobą? Oto morze płomieni i
deszcz iskier! Miałem więc do wyboru, albo zginąć w płomieniach, albo być pogryzionym przez psa.
Ponieważ jednak pies wydał mi się prawdziwszy niż morze ognia, posunąłem się naprzód i ze zdziwieniem
spostrzegłem, że ów ogień nie parzy, a potworne salamandry, które mnie chwytały za nogi, nie trzymały
dość silnie, by mi przeszkodzić przejść szczęśliwie na drugi brzeg mniemanego Flegetonu.
„Trzeba przyznać - mówi Diagoras - że kapłani tej świątyni są biegłymi maszynistami i doskonałymi
dekoratorami. Ale czyż potrzeba tak wspaniałych i kosztownych machinacji, żeby nauczyć moralności i
zachęcić do praktykowania cnoty? Na co te straszne próby, którym słaby łatwo ulec może? A wszak można
być słabym, a jednak cnotliwym. Czyż tylko silni mają mieć przywilej wiedzy? Można posiadać zuchwałą
odwagę, a jednak być łotrem...”
Zakończenie tych inicjacji tak opisuje Diagoras:
„Wprowadzono nas do sali mistycznej, gdzie odbywają się wyświęcenia. Była ona wspaniale przybrana i
tak jaskrawo oświetlona, że aż oczy raziło. Mogła pomieścić 5000 osób. Kapłani w najpiękniejszych swych
szatach, a statua Cerery, zawieszona w głębi, błyszczała od złota i drogich kamieni, otoczona tysiącem
pochodni z reflektorami.
Arcykapłan, przybrany w złocistą szatę, wyszywaną gwiazdami, zasiadł na tronie z kości słoniowej przed
posągiem, a po chwili podniósł się, mówiąc:
- Wyjdźcie stąd, profani! Tylko wtajemniczonym wolno mnie słuchać...
A towarzysz jego powtórzył te słowa, dodając:
- Ktokolwiek z profanów pozostałby ukryty w tej sali, śmiercią zginie.
A gdy tłum profanów usunął się i drzwi zamknięto, arcykapłan po raz wtóry zażądał powtórzenia
przysięgi, a potem rzekł:
„W imieniu potężnej bogini, której jestem pierwszym ministrem: Diagorasie z Melos, wyświęcam cię na
jej kapłana... Pamiętaj abyś podobnie jak twoi bracia nie zstąpił nigdy z drogi cnoty. Nie zapominaj, że czci
się bogów, szanując jego ministrów.”
Wtedy, mówi Diagoras, mając już dosyć tej komedii, odezwałem się w te słowa:
- Potężny ministrze Cerery! Składając u stóp twoich moje podziękowania, czy mogę się bez obrazy
zapytać, jaka jest właściwie tajemnica tych misterii; dotychczas bowiem widzę tylko światło kagańców i
pochodni?...
- A więc posłuchaj: tajemnicą naszą jest znajomość tajemnic natury. Mamy dwie nauki: jedną dla
ciemnego ludu, drugą dla światłych mędrców. Pierwsza polega na bajkach, wymyślonych przez ludzi i
przypisywanych bogom, to wystarcza dla tłumu. Druga obejmuje kosmogonię, astronomię i fizykę, uczy ona
dochodzić od objawów do przyczyn i tym sposobem daje nam klucz do wyjaśnienia zjawisk przyrody, które
lud uważa za nadnaturalne. Będąc w posiadaniu wszystkich odkryć nauki, chowamy je w głębi naszych
przybytków i taką jest tajemnica naszej wyższości nad resztą śmiertelnych. Ta czysta wiedza, której lud nie
mógłby zrozumieć, podnosi człowieka, oswabadza go od bojaźni i innych ludzkich słabostek, a zbliża do
Bóstwa.
Diagoras nie był zadowolony z tej odpowiedzi. Inny, mając do wyboru wygodne życie i szacunek ogólny,
a z drugiej strony oskarżenie o bezbożność i grozę śmierci, byłby wybrał pierwsze. Ale krnąbrny Diagoras
zanadto wziął do cerca sprawę, oświecenia ludu i tak odpowiedział:
- Nie sądzę, żeby był mędrcem, przyjacielem ludzi ten, kto odkrywszy użyteczną prawdę, nie pozwala z
niej korzystać swoim bliźnim. Prawda powinna być dla wszystkich zrozumiała, skoro ma czynić ludzi
lepszymi. Ukrywać przed nimi prawdę jest to ukrywać światło i pozostawiać ich w ciemności.
- Tłum jest głupi i łatwowierny - odrzekł arcykapłan - tajemniczość i cudowność przemawia mu do
przekonania, podczas gdy naga prawda nie miałaby dlań uroku; umysł jego musi być wstrząsany widokiem
rzeczy niezwykłych, żeby dał się powodować ku dobremu. W tym celu odbywamy nasze próby. Tym, którzy
jak ty, domyślą się ludzkiego ich pochodzenia, są one niepotrzebne, ale dla drugich wierzących w
nadziemską pomoc bogów, widok mąk wiecznych jest bodźcem cnoty, a tłum musi widzieć w swoich
kapłanach istoty wyższe, jeśli ma szanować kapłanów i świątynie.
- Jednym słowem, spekulujecie na ciemnocie ludzkiej! Czy nie lękacie się, że prawda musi raz wyjść na
jaw?...
- Milcz! - zawołał arcykapłan, wyprowadzony z cierpliwości. - Pomyśl, co cię czeka! Nigdy nikt
bezkarnie nie znieważał naszych świętych tajemnic...
- Dziękuję za ostrzeżenie - odrzekł chłodno Diagoras i wyszedł ze świątyni.
Wiedząc, że nie ma nic do stracenia, siadł na okręt i uciekł na wyspę Melos do swego rodzinnego miasta.
Nazajutrz już wysłano za nim gońców i wyrok śmierci. Ten sam trybunał skazał później Sokratesa, nie
było więc z nim żartów. Tymczasem Diagorasa ostrzegł przyjaciel, że Melończycy, nie chcąc się narazić
Atenom i władzy duchownej, mają zamiar wydać go w ręce sprawiedliwości, zaklinał go więc, żeby
natychmiast siadł na okręt odpływający do Azji i uciekał w przebraniu. Tak też uczynił. Przy brzegach
Abdery zerwała się szalona burza i w chwili gdy załoga, uznając swą bezsilność do walki z
niebezpieczeństwem, padła na kolana, błagając Posejdona o ratunek, jeden z wtajemniczonych eleuzyńskich
podnosi się i woła, wskazując na Diagorasa:
- Oto przyczyna niebezpieczeństwa! Ten człowiek jest bezbożnikiem, którego ściga prawo. Na niego to
bogowie wypuścili tę szaloną burzę!
- Do wody z nim! - poczęto wołać ze wszystkich stron.
- Jesteście głupcy - odrzekł spokojnie Diagoras. - Spójrzcie na widnokrąg, ile tam okrętów walczących z
tym samym niebezpieczeństwem! Czyż na każdym z nich znajduje się Diagoras?...
Uwaga ta nie zdawała się trafiać do przekonania obecnych, którzy zabierali się już do wrzucenia go w
morze, gdy silniejsze uderzenie wiatru cisnęło okręt na skałę i za chwilę statek począł tonąć.
Cała załoga zginęła z wyjątkiem trzech osób.
Jedną z nich był Diagoras.
Z wielkim wysiłkiem dopłynął on do brzegu i rzuciwszy się na piasek, niepoprawny buntownik zawołał:
- Gdzież twoja sprawiedliwość, Posejdonie? Potopiłeś swoich wiernych, a mnie ocalasz!...
Rozgłoszono, że Diagoras zginął w morzu, ale Timokrates świadczy, że żył jeszcze długo w wiejskim
ustroniu, gdzie pisał swoje dzieło p.t. „Bogowie Grecji”. Dzieło to, przepisywane bezimiennie zostało
wyłowione przez kapłanów i tylko Timokrates przechował z niego wyjątki, a Leontides opowiedział historię
autora (Debay. „Les nuits Corinthiennes.” Paris, 1889, str. 130 i nast.).
Czy Diagoras miał rację, żądając od kapłanów eleuzyńskich, ażeby ogłosili swe tajemnice? - Pomówimy
o tym następnie, zagłębiwszy się lepiej w przedmiocie i w epoce.
W tej, która widziała kapłanów egipskich u szczytu chwały, a nie było jeszcze buntowników w rodzaju
Diagorasa.

Popol Vuh

Popol Vuh. Księga Majów
o początkach życia oraz
chwale bogów i władców

Autor: Dennis Tedlock
Tłumaczenie: Izabela Szybilska

TUTAJ, W MIEJSCU ZWANYM QUICHÉ, bierze
początek Pradawne Słowo. Tutaj właśnie spiszemy
i zaszczepimy Pradawne Słowo, które jest mocą
i źródłem wszystkiego, co dokonało się w twierdzy Quiché,
w narodzie Quiché.
Tutaj też przedstawimy, objawimy i opowiemy to, jak rzeczy
okryły się cieniem i wyszły na światło za sprawą
Stwórcy, Twórcy,
zwanego Posiadaczem, Rodzicielem,
Hunahpu-Oposem, Hunahpu-Kojotem,
Wielkim Białym Pekari, Ostronosem,
Wszechwładnym Wężem Upierzonym,
Sercem Jeziora, Sercem Morza,
twórcą naczynia, twórcą misy, jak się ich zwie,
również nazywani i określani jako
akuszerka, swat
o imieniu Xpiyacoc, Xmucane,
obrońca, opiekun,
po dwakroć akuszerka i po dwakroć swat,
jak zostało powiedziane słowami Quiché. Oni wszystko wyjaśnili
— a także uczynili — jako istoty oświecone, oświeconymi słowami. Będziemy opowiadać o tym pośród kazań bożych,
obecnie w chrześcijaństwie. Ujawnimy to, gdyż już nie istnieje
miejsce, aby zobaczyć ją — Księgę Rady,
miejsce, by ujrzeć „Światło, które przybyło
znad morza”,
ślad po „Naszym miejscu pośród cieni”,
miejsce, by dostrzec „Świt życia”,
jak ją zwą. Istnieje oryginalna księga i pismo starodawne, lecz
ten, który je odczytuje i ocenia, ukrywa swą tożsamość. Potrzeba
długich rachub i obliczeń, by dokonać rozświetlenia
całego nieba-ziemi:
wyznaczając cztery strony, cztery punkty
narożne,
odmierzając, wbijając po cztery paliki,
przepoławiając sznur, napinając go
na niebie, na ziemi,
cztery strony, cztery punkty narożne, jak się
powiada,
za sprawą Stwórcy, Twórcy,
matki-ojca życia, gatunku ludzkiego,
dawcy oddechu, dawcy serca,
posiadacza, wychowawcy w świetle, które trwa,
tych zrodzonych w świetle, spłodzonych w świetle;
zatroskanego, wiedzącego wszystko, cokolwiek
to jest:
nieba-ziemi, jeziora-morza.
OTO JEST RELACJA, oto ona.
Wszystko jeszcze wciąż faluje, teraz mruczy,
drży, jeszcze wzdycha, szumi i rozciąga się pustką
pod niebem.
A oto nadchodzą pierwsze słowa, pierwszy dar wymowy.
Nie ma jeszcze ani jednej osoby, zwierzęcia, ptaka, ryby, kraba,
drzewa, kamienia, dołu, jaru, łąki, lasu. Istnieje tylko niebo;
oblicze Ziemi jest niewyraźne. Jedynie morze rozlewa się pod
niebem; nie ma nic, co by się razem zebrało. Trwa w spokoju;
nic go nie zakłóca. Waha się, spoczywa w ciszy pod niebem.
Jeżeli coś istnieje, to nie tam: tylko rozlane wody, jedynie
spokojne morze, tylko ono jest rozlane.
Jeżeli coś istnieje, to nie tam: tylko pomruki, falowanie
w ciemnościach, w nocy. Jedynie sam Stwórca, Twórca,
Wszechwładny Wąż Upierzony, Posiadacze, Rodziciele znajdują
się w wodzie, przebłyskuje światło. Są tam, okryci piórami
kwezala o błękitnozielonej barwie.
Oto jest imię, Wąż Upierzony. To wielcy mędrcy, wielcy
znawcy samego istnienia.
Oczywiście jest też niebo, a także Serce Nieba. To imię boga,
jak zostało powiedziane.
A potem nadeszło jego słowo, przyszło do Wszechwładnego
Węża Upierzonego, w tych oto ciemnościach, wczesnym świtem.
[Bóg] przemówił do Wszechwładnego Węża Upierzonego,
a następnie rozmawiali, dumali i zatroskali się. Zgadzali
się ze sobą, wymieniali słowami, myślami. Potem już wszystko
było jasne, doszli do porozumienia co do światła, droga dla ludzkości była otwarta, wówczas poczęli życie, drzewa, krzewy,
rozwój życia, gatunku ludzkiego, w mroku, przed świtem,
a wszystko dzięki Sercu Nieba, zwanemu Huraganem. Piorun-
Huragan idzie pierwszy, drugi jest Nowo Narodzony
Piorun i jako trzeci podąża Nagły Piorun.
Trzech bogów, a także Serce Nieba przyszło do Wszechwładnego
Węża Upierzonego, gdy podjęli decyzję o świcie życia:
— Jak powinno odbyć się sianie i świtanie? Kto powinien
być żywicielem, opiekunem?
— Niech będzie tak, pomyśl: te wody należy usunąć, opróżnić
pod ukształtowanie płaszczyzny i platformy ziemskiej, potem
nadejdzie czas siania, świtu nieba-ziemi. Jednak nie będzie
wielkich dni ani jasnej pochwały dla naszej pracy, naszego
zamysłu, jeżeli nie rozwinie się ludzki twór i zamysł — rzekli.
Wtedy za ich sprawą wyrosła Ziemia, a wystarczyło ich
słowo, aby to się stało. Żeby stworzyć Ziemię, rzekli: „Ziemia”.
Wypiętrzyła się nagle niczym chmura, jak mgła przybierając
kształt, rozwijając się.
Potem rozdzielili góry od wody, a wszystkie wzniesienia
pojawiły się w jednej chwili. Dzięki swojemu geniuszowi,
swojej nadzwyczajności ziścili zamysł gór i równin, których
oblicze wnet pokryło się gajami cyprysowymi i sosnowymi.
To się spodobało Wężowi Upierzonemu:
— Dobrze, żeście przybyli, Serce Nieba, Huraganie, Nowo
Narodzony Piorunie i Nagły Piorunie. Nasza praca i nasz
zamysł się powiodą — powiedział.
Najpierw Ziemia została ukształtowana w postaci górrównin.
Wydzielone zostały koryta wody; ich odnogi wiły
własne szlaki przez góry. Wody się rozstąpiły, gdy pojawiły
się wielkie góry.
Tak wyglądało tworzenie Ziemi, dokonane przez Serce
Nieba, Serce Ziemi, których tak się nazywa, gdyż jako pierwsi
ją zapłodnili. Niebo zostało wydzielone i Ziemia została
wydzielona spośród wód.
Taki był ich zamysł, gdy myśleli, gdy troskali się o ukończenie
swojego dzieła.
TERAZ OBMYŚLILI ZWIERZĘTA GÓRSKIE, wszelkich
leśnych strażników, stworzenia gór: jelenie,
ptaki, pumy, jaguary, węże, grzechotniki, żmije,
obrońców buszu.
Posiadacz, Rodziciel przemawiają:
— Po co nam ten bezcelowy szum? Dlaczego pod drzewami
i krzewami miałby rozlegać się jedynie szelest?
— Zaiste powinny mieć opiekunów — odparli inni. Gdy
tylko o tym pomyśleli i to wypowiedzieli, pojawiły się jelenie
i ptaki.
A wtedy dali schronienie jeleniom i ptakom:
— O wy, jelenie! Śpijcie nad rzekami, w jarach. Przebywajcie
tu na łąkach, w zaroślach, w lasach, rozmnażajcie się.
Będziecie stać i chodzić na czterech nogach — powiedziano im.
Następnie stworzyli gniazda dla ptaków, małych i wielkich:
— O wy, drogie ptaki! Wasze gniazda, wasze domy są na
drzewach, w krzewach. Rozmnażajcie się tam, rozprzestrzeniajcie
w konarach drzew, gałązkach krzewów — powiedziano
jeleniom i ptakom.
Gdy to uczyniono, każde ze zwierząt otrzymało miejsce do
spania i bytowania. Właśnie dlatego legowiska zwierząt, darowane
przez Posiadacza, Rodziciela, znajdują się na Ziemi.
Teraz sprawa jeleni i ptaków była ukończona.
WTEDY STWÓRCA, TWÓRCA, POSIADACZ, RODZICIEL
powiedzieli jeleniom i ptakom:
— Przemówcie, rozmawiajcie. Nie beczcie, nie
krzyczcie. Prosimy, mówcie do siebie nawzajem, w obrębie
każdego gatunku, w obrębie każdej grupy — powiedziano jeleniom,
ptakom, pumie, jaguarowi, wężowi.
— Wymówcie nasze imiona, wychwalajcie nas. Jesteśmy
waszą matką, jesteśmy waszym ojcem. Powiedzcie:
„Huraganie,
Nowo Narodzony Piorunie, Nagły Piorunie,
Serce Nieba, Serce Ziemi,
Stwórco, Twórco,
Posiadaczu, Rodzicielu”.
Mówicie, módlcie się do nas, czcijcie nasze dni — powiedziano
im. Okazało się jednak, że nie mówią jak ludzie: skrzeczały
jedynie, szczekały i tylko wyły. Nie było wiadomo, jakim językiem
mówią; każde wydawało inny odgłos. Gdy Stwórca,
Twórca to usłyszeli:
— Nie udał się w pełni nasz zamysł, nie mówią — powiedzieli
między sobą. — Nie udało się sprawić, że wypowiedzą
nasze imiona. A ponieważ to my ich zbudowaliśmy i wyrzeźbiliśmy,
to nie wystarczy — Posiadacze i Rodziciele powiedzieli
innym bogom. Zwrócili się więc do nich [zwierząt]:
— Trzeba was po prostu przekształcić. Ponieważ nie
udało się nam w pełni i nie mówicie, zmieniliśmy zdanie.
— To, czym się żywicie, to, co jecie, miejsca, gdzie śpicie,
miejsca, gdzie przebywacie, cokolwiek do was należy, pozostanie
w wąwozach, w lasach. Okazało się jednak, że nie czcicie
naszych dni, nie modlicie się do nas. Wciąż jednak jest nadzieja w czcicielu dni, wznosicielu pochwał, którego musimy
jeszcze stworzyć. Po prostu zgódźcie się na podległość,
niech wasze mięso służy jako jedzenie.
— Niech tak będzie, tak musi wyglądać wasza służba —
powiedziano im i zostały pouczone — zwierzęta, małe i wielkie,
[żyjące] na powierzchni ziemi.
Potem zapragnęli jeszcze raz poddać próbie swoją miarę
czasu, chcieli ponownie podjąć wysiłek, jeszcze raz przygotować
kult dni. Nie usłyszeli od zwierząt swojej mowy; nie
stała się tym, czym miała być, [jej tworzenie] nie zostało zakończone.
Zatem ich mięso spadło nisko: służyły, były zjadane, były
zabijane — zwierzęta [żyjące] na powierzchni ziemi.
I ZNOWU STWÓRCA, TWÓRCA, POSIADACZ, RODZICIEL
PODEJMUJĄ PRÓBĘ NAD LUDZKIM
TWOREM, ludzkim zamysłem:
— Należy jeszcze raz tego spróbować. Zbliża się czas sadzenia
i świtania. Po to właśnie musimy stworzyć żywiciela,
opiekuna. W jaki inny sposób możemy być wzywani i pamiętani
na powierzchni ziemi? Już podjęliśmy pierwszą próbę
w związku z naszym tworem i zamysłem, ale okazało się,
że [zwierzęta] nie czczą naszych dni i nie wysławiają nas.
— Postarajmy się tym razem stworzyć wznosiciela pochwał,
dawcę szacunku, opiekuna, żywiciela — rzekli.
Wówczas nadeszła pora budowania i tworzenia w ziemi
i mule. Ukształtowali ciało, lecz nie spodobało im się ono.
Rozdzielało się tylko, kruszyło, rozluźniało, miękło, rozpadało
i rozpuszczało. Głowa także się nie obracała. Twarz była wykrzywiona, twarz była tylko powykręcana. Nie mogła się
rozejrzeć. Na początku mówiła, ale nie było w tym sensu.
Szybko rozpuściła się w wodzie.
— Nie przetrwa — orzekli wtedy budowniczy i rzeźbiarz.
— Wydaje się, że się kurczy, niech więc się tak stanie. Nie
potrafi chodzić i nie potrafi się rozmnażać, niech zatem będzie
jedynie myślą — stwierdzili.
Zniszczyli więc [człowieka z mułu] i znowu zastanowili się
nad swoim tworem i zamysłem. Zaczęli się naradzać:
— Jakiż twór możemy ukształtować, żeby z powodzeniem
czcił nasze dni i modlił się do nas? — rzekli. Potem znowu
mieli plan:
— Powiedzmy Xpiyacocowi, Xmucane, Hunahpu-Oposowi,
Hunahpu-Kojotowi, żeby spróbowali rachuby dni, rachunku
losów — powiedzieli do siebie budowniczy i rzeźbiarz. Później
wezwali Xpiyacoca i Xmucane.
NASTĘPNIE DOCHODZI DO NAZWANIA TYCH,
KTÓRZY SĄ NAJWAŻNIEJSZYMI JASNOWIDZAMI:
„Babki Dnia, Babki Światła”, jak nazwali ich
Stwórca, Twórca. Oto są imiona Xpiyacoca i Xmucane.
Gdy Huragan przemówił do Wszechwładnego Węża Upierzonego,
wezwali szamanów, wróżbitów, najważniejszych jasnowidzów:
— Wciąż musimy odkryć, dowiedzieć się, jak ukształtować
osobę, jak ponownie stworzyć człowieka, żywiciela, opiekuna,
do tego się nas wzywa i za to nagradza, a naszą nagrodą
są słowa:
Akuszerko, swacie,
nasza babko, nasz dziadku,
Xpiyacocu, Xmucane,
niech nastanie sadzenie, niech nastanie świtanie
naszej chwały, naszego żywienia, naszego
uznania
za sprawą ludzkiego tworu, ludzkiego zamysłu,
ludzkiej postaci, ludzkiej formy.
Niech tak będzie, zadośćuczyńcie swoim
imionom:
Hunahpu-Oposie, Hunahpu-Kojocie,
Po dwakroć Posiadaczu, po dwakroć
Rodzicielu,
Wielki Pekari, Wielki Ostronosie,
szlifierzu, jubilerze,
snycerzu, stolarzu,
twórco naczynia, twórco misy,
twórco kadzidła, mistrzu rzemiosła,
Babko Dnia, Babko Światła.
Wezwano was z powodu naszej pracy, naszego zamysłu. Unieście
dłonie ponad ziarna kukurydzy, ponad nasiona drzewa koralowego,
dokonajcie tego, niech ukaże się to, czy powinniśmy
wyryć i wyżłobić usta, twarz w drewnie — rzekli szamanom.
Potem dokonuje się zapożyczanie, rachunek dni; ręka porusza
się ponad ziarnami kukurydzy, ponad nasionami drzewa
koralowego, dniami, losami.
Następnie przemówili do nich, jedno z nich to babka, drugie
— dziadek.
Oto jest dziadek, oto mistrz koralowych nasion: jego imię
Xpiyacoc.
A oto jest babka, szamanka, wróżbitka, która staje za innymi:
jej imię Xmucane.
Przemówili, gdy obliczyli dni:
Niech zostanie znalezione, niech zostanie
odkryte,
powiedz to, nasze ucho nasłuchuje,
obyś mówił, obyś powiedział,
znajdź drewno do żłobienia i rzeźbienia
za sprawą budowniczego, rzeźbiarza.
Czy ma to być żywiciel, opiekun,
gdy chodzi o sianie, świtanie?
O wy, ziarna kukurydzy, wy, nasiona
koralowe,
o wy, dni, wy losy:
oby wam się udało, obyście były dokładne,
— rzekli ziarnom kukurydzy, nasionom koralowym, dniom,
losom. — Wstydź się, o ty, tam na górze, Serce Nieba: nie
próbuj oszukiwać przed ustami i obliczem Wszechwładnego
Węża Upierzonego — powiedzieli. Potem już rzekli na temat:
— Dobrze, że powstaną wasze kukły, drewniane stworzenia,
rozmawiające, mówiące, tam na powierzchni ziemi.
— Niech się stanie — odparli. A w chwili, gdy przemówili,
stało się: kukły, drewniane stworzenia, ludzkie z wyglądu,
ludzkie w mowie.
Tak wyglądało zaludnianie powierzchni ziemi:
Zostali powołani do życia, rozmnażali się; miały córki,
miały synów te kukły, drewniane stworzenia. Ale w ich sercach
nie istniało nic i pustka była w ich umysłach, nie było
tam pamięci dla budowniczego i rzeźbiarza. Po prostu chodzili
i spacerowali, gdzie chcieli. Teraz już nie pamiętali o Sercu
Nieba.
Więc upadli, nic tylko kolejna próba i nic tylko koniec
gatunku ludzkiego. Na początku mówili, lecz ich twarze były
suche. Ich nogi i ramiona nie były jeszcze rozwinięte. Nie
mieli krwi, nie mieli limfy. Nie mieli potu, tłuszczu. Ich cera
była sucha, ich twarze kruche. Wymachiwali nogami i ramionami,
ich ciała były zdeformowane.
Nic nie zdziałali przed obliczem Stwórcy, Twórcy, którzy
dali im życie, dali im serce. Stali się pierwszymi istotami zaludniającymi
powierzchnię ziemi.
I ZNOWU NADCHODZI UPOKORZENIE, zniszczenie
i zburzenie. Kukły, drewniane stworzenia zostały
zabite, gdy Serce Nieba zesłał na nie potop.
Dokonała się wielka powódź; spłynęła po głowach kukieł,
drewnianych stworzeń.
Ciało mężczyzny było wyrzeźbione z drewna drzewa koralowego
przez Stwórcę, Twórcę. Dla kobiecego ciała zaś
Stwórca, Twórca ukształtowali serca z sitowia. Jednak ludzie
nie byli pojętni, nie przemówili również przed budowniczym
i rzeźbiarzem, którzy ich stworzyli, dając im życie, zostali
więc zabici, zatopieni przez powódź:
Nadszedł żywiczny deszcz z nieba.
Nadszedł ten o imieniu Rozłupywacz Twarzy: wyłupał im
oczy.
Nadszedł Nagły Nacinacz Żył: odgryzł im głowy.
Nadszedł Miażdżący Jaguar: pożarł ich mięso.
Nadszedł Szarpiący Jaguar: rozdarł ich ciała.
Zostali utarci aż po kości i ścięgna, rozgnieceni i sproszkowani
aż po kości. Ich twarze zostały zmiażdżone, ponieważ
nie wykazali się umiejętnością przed swoją matką i swoim ojcem,
Sercem Nieba, zwanym Huraganem. Ziemia z tego powodu
poczerniała: rozpętała się czarna burza, deszcz padał
cały dzień i całą noc. Do ich domów przybyły zwierzęta, małe
i wielkie. Drewniane i kamienne przedmioty zmiażdżyły ich
twarze. Wszystkie rzeczy przemówiły: ich naczynia na wodę,
patelnie do smażenia placków, ich talerze, ich garnki, ich psy,
ich kamienie do szlifowania, każda z tych rzeczy zmiażdżyła
im twarze. Ich psy i indyki powiedziały:
— Zadawaliście nam ból, jedliście nas, ale teraz to my was
zjemy.
A oto kamień do szlifowania:
— Leżymy nieobrobione z waszego powodu.
Codziennie, codziennie,
w ciemnościach, o świcie, na zawsze,
d-d-drzyj, d-d-drzyj,
t-t-trzyj, t-t-trzyj,
nasze twarze, z waszego powodu.
To była służba, którą wam z początku świadczyliśmy, gdy
jeszcze byliście ludźmi, lecz dzisiaj poznacie naszą siłę. Zgnieciemy
i zmielimy wasze ciała — powiedziały im ich kamienie
do szlifowania.
A oto, co powiedziały ich psy, gdy przemówiły, kiedy nadeszła
ich kolej:
— Dlaczego nie możecie dopilnować, żeby nas karmić?
My tylko patrzymy, a wy nas poniżacie i pomiatacie nami.
Trzymacie w pogotowiu kij, kiedy jecie, żeby móc nas uderzyć.
Nie potrafimy mówić, więc nic od was nie dostajemy.
Jak mogliście nie wiedzieć? Wiedzieliście, że chudniemy tam,
za wami.
— Zatem tego dnia to wy zasmakujecie zębów z naszych
pysków. Pożremy was — rzekły im psy, a ich twarze zostały
zmiażdżone.
Następne w kolejności przemówiły patelnie do smażenia
placków i garnki:
— Ból! Oto, co dla nas uczyniliście. Nasze usta są okopcone,
a nasze twarze pokryte sadzą. Stawiając nas wciąż na ogniu,
palicie nas. Skoro my nie czułyśmy bólu, teraz wy tego spróbujcie.
Spalimy was — powiedziały wszystkie ich garnki, miażdżąc
im twarze.
Kamienie, ich kamienie żarnowe zaczęły wystrzeliwać z paleniska,
wylatując wprost z ognia, celując w ich głowy, zadając
im ból. Teraz starają się uciec, w nieładzie.
Chcą wspiąć się na domy, lecz spadają, gdyż domy się zapadają.
Chcą wspiąć się na drzewa; drzewa ich zrzucają.
To była służba, którą wam z początku świadczyliśmy, gdy
jeszcze byliście ludźmi, lecz dzisiaj poznacie naszą siłę. Zgnieciemy
i zmielimy wasze ciała — powiedziały im ich kamienie
do szlifowania.
A oto, co powiedziały ich psy, gdy przemówiły, kiedy nadeszła
ich kolej:
— Dlaczego nie możecie dopilnować, żeby nas karmić?
My tylko patrzymy, a wy nas poniżacie i pomiatacie nami.
Trzymacie w pogotowiu kij, kiedy jecie, żeby móc nas uderzyć.
Nie potrafimy mówić, więc nic od was nie dostajemy.
Jak mogliście nie wiedzieć? Wiedzieliście, że chudniemy tam,
za wami.
— Zatem tego dnia to wy zasmakujecie zębów z naszych
pysków. Pożremy was — rzekły im psy, a ich twarze zostały
zmiażdżone.
Następne w kolejności przemówiły patelnie do smażenia
placków i garnki:
— Ból! Oto, co dla nas uczyniliście. Nasze usta są okopcone,
a nasze twarze pokryte sadzą. Stawiając nas wciąż na ogniu,
palicie nas. Skoro my nie czułyśmy bólu, teraz wy tego spróbujcie.
Spalimy was — powiedziały wszystkie ich garnki, miażdżąc
im twarze.
Kamienie, ich kamienie żarnowe zaczęły wystrzeliwać z paleniska,
wylatując wprost z ognia, celując w ich głowy, zadając
im ból. Teraz starają się uciec, w nieładzie.
Chcą wspiąć się na domy, lecz spadają, gdyż domy się zapadają.
Chcą wspiąć się na drzewa; drzewa ich zrzucają.
Chcą dostać się do jaskiń, lecz te zatrzaskują się tuż przed
ich twarzami.
Tak wyglądało rozproszenie ludzkiego tworu, ludzkiego
zamysłu. Ludzie zostali poniżeni, obaleni. Usta i twarze ich
wszystkich zostały zniszczone i zmiażdżone. Zwykle powiada
się, że małpy żyjące dzisiaj w lasach są tego znakiem. Zostały
pozostawione jako symbol, ponieważ ich ciała powstały tylko
z drewna za sprawą budowniczego i rzeźbiarza.
Właśnie dlatego małpy wyglądają jak ludzie: są śladem
ludzkiego tworu, ludzkiego zamysłu — zwykłe kukły, zwykłe
drewniane stworzenia.
DZIAŁO SIĘ TO WTEDY, GDY ISTNIAŁ JEDYNIE
ŚLAD BLISKIEGO ŚWITU NA POWIERZCHNI ZIEMI,
nie było Słońca. Lecz był ktoś, kto sam się wywyższył;
jego imię to Siedem Ara. Niebo-ziemia już istniało, lecz oblicze Słońca-Księżyca było zaciągnięte chmurami. A jednak
mówi się, że to jego światło stanowiło znak dla ludzi objętych
powodzią. W swoim mniemaniu był niczym istota obdarzona
geniuszem.
— Jestem wielki. Moje miejsce znajduje się teraz wyżej niż
miejsce ludzkiego tworu, ludzkiego zamysłu. Jestem dla ludzi
Słońcem i jestem ich światłem, jestem również ich miesiącami.
— Niech więc będzie: moje światło jest wielkie. Jestem
przejściem i oparciem dla ludzkich stóp, ponieważ moje oczy
są z metalu. Moje zęby migoczą klejnotami i turkusem; są
błękitne od kamieni niczym oblicze nieba.
— A mój nos lśni bielą widoczną w oddali jak Księżyc.
Ponieważ moje gniazdo zbudowane jest z metalu, rozświetla
oblicze Ziemi. Gdy wychodzę przed swoje gniazdo, jestem niczym
Słońce i Księżyc dla tych, którzy rodzą się w świetle,
w świetle przychodzą na świat. Musi tak być, gdyż moja
twarz sięga daleko — powiada Siedem Ara.
To nieprawda, że Siedem Ara jest Słońcem, a jednak się
wywyższa, swoje skrzydła, swoje metalowe ozdoby. Jego
pole widzenia rozciąga się jedynie wokół jego własnej żerdzi;
jego twarz wcale nie sięga do wszystkiego, co istnieje pod
niebem. Oblicza Słońca, Księżyca i gwiazd nie da się jeszcze
dostrzec, jeszcze bowiem nie zaświtało.
A tymczasem Siedem Ara rozdyma się jak dni i miesiące,
chociaż światło Słońca i Księżyca jeszcze nie zajaśniało. Ma
jedynie nadzieję na przemijającą wielkość. Działo się to wtedy,
gdy powódź zalewała kukły, drewniane stworzenia.
A teraz wyjaśnimy, jak zginął Siedem Ara, gdy ludzie zostali
pokonani za sprawą budowniczego i rzeźbiarza.